wtorek, 28 stycznia 2014

Ze szpitala do wojska :)

Wróciłam wczoraj z tygodniowego pobytu w Warszawie, gdzie to przez te dni bimbałam sobie (oględnie mówiąc), snując się po dość przyjemnym szpitalnym oddziale i nudząc się przy tym niemiłosiernie. Największą moją rozrywką okazywały się badania kontrolne, które rozmnożyły się w tym roku ze względów czysto proceduralnych przy mojej przypadłości (NFZ ma za dużo pieniędzy ;)). W ten oto sposób zapoznano mnie np z EEG, dzięki któremu kobietka, montująca mi na głowie pajęczakowate ustrojstwo rejestrujące impulsy elektryczne, spirytusem pocierając wcześniej odpowiednie miejsca na głowie, zrobiła mi na moich świeżo pofarbowanych włosach pasemka. Dzięki tym wszystkim badaniom jednego mogę być pewna - mózg mam na miejscu ;)

Początkowo dobrze mi było w szpitalu. Posprzątają wokół ciebie, przygotują i przyniosą dietetyczne jedzonko (w sumie nie najgorsze, choć no niestety dietetyczne właśnie), zapytają, jak się czujesz. A ty leżysz cały dzień (siedzisz/leżysz na boku/spacerujesz tam i z powrotem/leżysz na brzuchu) i nie robisz kompletnie nic, prócz usilnych umysłowych zabiegów nie zwariowania z powodu nudy i momentami irytującej sąsiadki z łóżka obok. Także w końcu, gdy pobyt zaczął mnie męczyć, badania pokończono i wyszłam. Do pociągu miałam mnóstwo czasu, ale przebywanie na zewnątrz w jakichś miłych okolicznościach (np w ośnieżonych Łazienkach - ciekawa jestem, co robią na czas zimy z pawiami?) w taki ziąb, po tygodniu nicnierobienia, mogłoby nie być najlepszym pomysłem. Wybrałam inną opcję - zmęczyć się spacerem po Złotych Tarasach. Nooo, zmęczyłam się okrutnie :) Do sklepu odzieżowego długo teraz nie zajrzę, a nasze krakowskie galerie będę pewnie omijać szerokim łukiem. Bo do sklepu się wybrać muszę. Najprędzej militarnego, bo po buty :)

Uwidziało mi się bowiem już wcześniej wyjście gdzieś z końcem stycznia. Za ten czas jednak zima zdążyła sobie o nas przypomnieć i chęć wyruszenia gdziekolwiek wymusza na mnie zakup odpowiednich butów. Tymczasem koniec stycznia nastał, w najbliższy weekend marzy mi się dołączenie do leśnych chłopaków na małym spotkanku, które urządzają. Z Pasikonikiem zgadywałam się w tej kwestii wstępnie jeszcze w grudniu, za ten czas nie zapomniał o mnie i dał mi znać o szykującym się wypadzie, za co dziękuję :) Wracając jednak do woja... Cóż. Ledwo wyszłam ze szpitala, a tu w domu niespodzianka - oto dostałam wezwanie do stawienia się na kwalifikację wojskową ;) Siostra z resztą też. Mama była delikatnie mówiąc "zdumiona", latała zaniepokojona i rozbawiona za mną póki nie wyjaśniło się, że czasem "przypominają sobie" o niektórych osobnikach płci damskiej kończących uczelnie medyczne. Co prawda z moimi kwalifikacjami na wojnie mogę co najwyżej żołnierzowi protezę zębów lub twarzy zrobić, no ale kierunek medyczny to kierunek medyczny. Także mam oto 24 kwietnia stawić się na komisję wojskową, i, przedłożywszy dyplom ukończenia szkoły i dokumentację medyczną, poddać się osądowi, czy jestem bezużyteczna czy nie. I już wiem, że jestem i mam niemal gwarantowaną kategorię "E", choć co prawda, gałki ocznej czy ręki mi nie brakuje :D Tak czy inaczej - mam nadzieję, że przełożona dokumentacja medyczna wystarczy. A jak nastanie czas konfliktu to, coś mi się zdaje, i tak prędzej się wyrwę do czynnego uczestnictwa (w jakiejś formie) w obronie kraju niż grono tych z "A" :)

piątek, 10 stycznia 2014

Ostatni dzień szkoły

Dzisiaj zakończyłam trwający od 6 roku życia proces edukacji. Szybko, zawsze mogłam pobimbać w którejś klasie, zrobić sobie przerwę przed studiami lub w ich trakcie, w ogóle mogłam zostać na studiach i jeszcze przynajmniej pół roku - rok męczyć licencjat, a potem magistra... Ale ja wybrałam inną drogę, w której upatrywałam się szansy na szybki rozwój i mocny start w życie. Żebym wszystko zdążyła ogarnąć i ustabilizować, zanim zapragnę z całą mocą realizować moje największe marzenia... Choć przecież to już się dzieje.

Dokonałam słusznych wyborów. Mimo chwil zwątpienia czy załamania, stoję teraz u progu rzeczywistości, którą będę musiała sobie tak naprawdę sama urządzić od początku o końca. Na razie nie wiem, jak się moje najbliższe losy potoczą, ale nabieram głęboko powietrza i, ufając sobie, robię jeszcze jeden krok do przodu - w zupełnie inną konsystencję świata. A może wielkich zmian wcale nie będzie?... Będą. Będę czuła się dobrze i postaram się inaczej patrzeć na te same barwy, te same dźwięki, te same przeżycia. Tymczasem ów krok w przepaść - czy przejdę swobodnie most, który na razie przysłania mi mgła?

Koniec edukacji... Heh, dopiero teraz się zacznie nauka :) Kierunkowa, na życzenie i odpowiedzialność własną. Po egzaminach czeka mnie chwilowy okres zawieszenia, spowodowany koniecznością czekania miesiąc na wyniki. W tym czasie nie zrobię nic w kierunku zawodowym. Będzie to więc doskonały moment na zagłębienie się w zagadnienia administracyjne, w których się orientować chcę i muszę. Tomiszcze z zarządzania nieruchomościami pod szpitalną poduszkę? Ciekawa perspektywa ;] Wcześniej jednak, gdzieś pomiędzy szpitalem a egzaminami (kwestia kilku dni), muszę jeszcze domnkąć jedną ważną sprawę, ruszyć inną, po drodze zahaczając jeszcze o jednego lekarza i jedno badanie. Przynajmniej nie dopadnie mnie depresja zimowa z nadmiaru wolnego czasu.

 ***

Przepowiadacze pogody twierdzą, że w dzień egzaminu ma się zacząć atmosferyczna zima, która przez kolejne dni będzie tylko bardziej odczuwalna. Jeżeli to się faktycznie sprawdzi, to prawdopodobieństwo wybrania się w las na kilka dni spada. W Warszawie raczej na pewno się nigdzie nie poszwendam. Nie jestem w stanie wziąć prócz normalnych rzeczy "doszpitalnych" pełnego kompletu leśnego ekwipunku, tym bardziej, że jadę sama sama nocą i wolałabym nie zostać okradziona ze wszystkiego, co dla mnie cenne. Ale już z rana będę miała ze 2 nadprogramowe godzinki. Jeśli owa zima zdąży za ten czas ładnie przyozdobić świat, to wybiorę się chociaż do parku.





wtorek, 7 stycznia 2014

Oszczędne podsumowania i planowania.

Czuję jakąś taką wyjątkową niechęć do poddania się ogólnemu trendowi panującemu na wielu blogach, które przeglądam, ( co zrozumiałe w tym okresie), tj. podsumowywaniu roku, który szczęśliwie (?) nam minął. Z początku i ja miałam taką potrzebę. Chciałam jeszcze raz zanurzyć się w tym wszystkim, czym się tu dzieliłam, a tym bardziej w tym, co przemilczałam. Ze względu jednak na niezdrową tendencję do osobistych wynurzeń oraz przez fakt, że moim swoistym noworocznym postanowieniem jest panowanie nad sobą (;)), postanowiłam sobie odpuścić upublicznianie mniej lub bardziej głębokich refleksji, retrospekcji, list celów osiągniętych, doświadczeń nabytych i tak dalej. Tym bardziej, że jakby się tak zastanowić, to o pozytywnych zasadniczo wspominałam, natomiast negatywnych było niewspółmiernie więcej - a że przeciągnęły się niestety one na pozornie miło się zapowiadający rok 2014, to już w ogóle szkoda po godzinach sobie nimi głowę zawracać.

Nie mogłabym jednak nie wspomnieć, że mimo wielu trudów, jakimi poprzedni cykl słoneczny mnie uraczył, rok 2013 był dla mnie na swój sposób wyjątkowy. Przeszłam wielkie kryzysy, ale też przeżyłam fantastyczne chwile. Najważniejsze jednak, że w jakiś sposób odnalazłam w tym życiu wreszcie siebie, to co mnie jest w stanie cieszyć i interesować. Poznałam również fantastycznych ludzi - fascynujących, zabawnych, interesujących, śmiesznych, inspirujących, wzbudzających szacunek, życzliwych... Spotkało mnie naprawdę dużo dobrego. Jestem wdzięczna tym, dzięki którym dziś z nadzieją i nutką ekscytacji myślę o przyszłości - jej różnych aspektach z resztą, nie tylko leśnych. Śmiało mogę powiedzieć, że doczekałam się w przełomu w swoim życiu; przestałam stać w miejscu czy brodzić bez celu. Popłynęłam z nurtem, ale też poszłam pod prąd. Jestem właścicielem swojego życia i w tym roku zamierzam o tym pamiętać. Poniekąd będę musiała, żeby podołać wszystkim tym przedsięwzięciom, jakie mnie czekają... Ale dobrze zaczęłam.

A zaczęłam tak, że przyjęłam pewne priorytety na ten rok. Wreszcie, po kilku latach zaniedbań, którymi mocno sobie zaszkodziłam, postanowiłam nad wszystko przedłożyć zdrowie. Okres jest o tyle sprzyjający, że kończę szkołę, a o tyle niefortunny, że zaczynam wszystko pozostałe. No ale nic. Początki tego typu są w zasadzie dobrym momentem na przeorganizowanie całego swojego życia. Niemal od początku roku jestem na diecie (niedługo? heh), zażywam wreszcie regularnie leki. Badania gonią badania, lekarz lekarza... Równolegle chodzę na ostatnie obowiązkowe zajęcia w szkole; dziesiątego kończymy, 14 i 15 mamy egzaminy... Kiedyś się też trzeba na nie pouczyć. A potem jeszcze jedne badania i jeden lekarz, by wreszcie 21 pojechać do Warszawy na tydzień... hospitalizacji ;] Tydzień oczywiście jest okresem umownym. Jeszcze nie wiem tak naprawdę, czy przetrzymają mnie 5 dni czy dwa tygodnie. Jeśli jednak wszystko się jakoś miło i szczęśliwie ułoży (a na to liczę) i znajdzie się później dla mnie nocleg gdzieś w mieście lub lesie (:)), to chętnie zostałabym ze 2-3 dni dłużej i pobłądziła gdzieś po okolicznych zielonych obszarach Warszawy... Choćby miały to być całodniowe spacery leśne z powrotami wieczorem na nocleg do miasta, to chciałabym tak - żal mi jakoś nie skorzystać z mojego pobytu w tamtym rejonie, kilka osób znanych z forum, pochodzących z tamtych okolic, swoimi relacjami z łażenia po krzakach narobiło mi smaka ;)

Zatem, przechodząc już tematyki wypraw, to jeśli wypali poszwendanie się po okolicach Warszawy, to fajnie będzie. Jeśli nie, to i tak planuję Z końcem stycznia / początkiem lutego na sposób własny rozpocząć Nowe. Jeśli do tego czasu nie zorganizuję butów to trudno, nie będę biadolić i żałować, że życie mi kłody pod nogi rzuca. W sumie obłażenie takich kłód to też na swój sposób survival, poradzę sobie jakoś :) Nie musi być przecież od razu "na bogato". Nie będzie obuwia to nie będzie chodzenia a siedzenie, nie będzie kondycji to będzie spacerowanie po lasach i polach płaskich, nie będzie pieniędzy to będzie głodowanie lub wybywanie kilkadziesiąt km poza Kraków pieszo... Jakoś w tym roku sobie poradzę. Wiem to :)