niedziela, 31 marca 2013

Witaj, przygodo :) - z korespondencji z M.

(...)
Wracając do wątku zmian - ja żywo zainteresowałam się survivalem, na razie czysto teoretycznie. Choć już w najbliższej przyszłości zamierzam poczynić pewne kroki, by móc zacząć się sztuki przetrwania uczyć :) Ot, dziś krok pierwszy. Kupiłam kurtkę na allegro ;) Jeszcze tylko muszę za nią zapłacić, ale przed tym potrzebuję wpłacić sobie pieniądze na konto, żeby wykonać od razu przelew i mniej za przesyłkę płacić. Generalnie zakup jak na mnie szalony :) Kurtka niemieckiej armii, stan pomagazynowy. Czyli jakość i wytrzymałość, jak na wojsko przystało, powinny być satysfakcjonujące... Kupiłam najmniejszy dostępny rozmiar, i tak będzie sporawa :) A kosztować mnie będzie z przesyłką ok.42zł... Ma neutralne kolory (moro) i praktyczny krój. A spożytkować ją zamierzam podczas planowanych już niedługo moich pierwszych dzikich wypraw leśnych :)
Na początek zamierzam po prostu w weekendy wcześnie wstać, wziąć co najpotrzebniejsze, wyjść z domu i wrócić późnym wieczorem. I cały, cały dzień spędzać w lesie. Na chodzeniu, obserwacji, słuchaniu... Czuję ogromną potrzebę wchłonięcia przez naturę :) Ale też nauki nowych, pierwotnych umiejętności - ot, co to za drzewo, czy tą roślinę mogę zjeść, na późniejszym etapie może jak rozpalić ogień i wreszcie jak sobie zrobić nocne obozowisko z karimaty i kawałka folii - to taki mój szczyt marzeń chyba na chwilę obecną :)

sobota, 30 marca 2013

Wiosenne czyszczenie wnętrz ;) - część I

Sadzić, siać, kopać, plewić, karmić, mnożyć, wychowywać długo jeszcze nie będzie mi dane... Wypatrywać każdego wschodzącego kiełka, z czułością i wyrozumiałością przekładać młode pisklaki, przytulić dziecko... To jeszcze nie ten czas, choć z utęsknieniem o nim myślę. Zanim jednak nadejdzie ta chwila, muszę poczynić wiele przygotowań. Nie mogę pozwolić na to, pora na życiowe zmiany podeszła mnie z zaskoczenia, okrężną drogą, niepostrzeżenie. Może się bowiem zdarzyć, że nie zdążę się z niej ucieszyć, nie wykorzystam jej tak, jak trzeba - ba, może zupełnie ją przeoczę pośród znienawidzonej codzienności.
Zanim nadejdzie chwila na zakpienie z fałszywej dosłowności mojego obecnego trwania i podjęcie z pełną odpowiedzialnością decyzji o zmianie środowiska i systemu wartości, muszę uporządkować swoje wnętrze. Zrobić miejsce na nowe. Ponaprawiać to, co ważne, a co szwankuje, jest wybrakowane lub też zupełnie zostało odstawione w kąt. Oczyścić się ze złych emocji, określić na nowo rangę dotychczas nabytych doświadczeń, wytyczyć nowe drogi postępowania i zagruzować te stare, niebezpieczne. Tak, jak będę z ostrożnością i odpowiedzialnością pochylać się nad każdym nowym życiem goszczącym w moim przyszłym życiu, tak teraz muszę pochylić się nad swoim wnętrzem.

Zanim zaczęłam tu pisać, zanim stworzyłam to miejsce, poczyniłam pewne plany co do rehabilitacji mojej połamanej, skostniałej i oziębłej duszy. Spisałam sobie wszystko, punkt po punkcie, krok po kroku. Określiłam przyczyny takiego a nie innego stanu ducha, w jakim się znalazłam. Przeanalizowałam teraźniejszość, odgrzebałam najmroczniejsze wspomnienia z przeszłości. Następnie określiłam realne możliwości poprawy obecnego stanu rzeczy. Oto powstała lista:

1.Uporanie się z przeszłością
2.Zażegnanie trwających konfliktów
3.Dostosowanie warunków otoczenia do siebie, a gdy to niemożliwe, dostosowanie siebie do warunków:)
4.Sporządzenie listy celów do osiągnięcia
5.Sporządzenie listy marzeń
6.Wykreowanie optymistycznej wizji przyszłości na zasadzie drzewka; obok kolejnych negatywnych, następujących po sobie w przyszłości potencjalnych wydarzeń (na co dzień jestem sceptykiem-pesymistą) rozbudować alternatywne, optymistyczne odgałęzienia
7.Regularne zażywanie leków i przestrzeganie diety
8.Znalezienie sobie zajęć, które cieszą i relaksują
9.Zmiana codziennych nawyków
10.Higiena umysłu

W kolejnych postach dotyczących tematu rozwijać będę poszczególne punkty. Dziś zajmę się higieną umysłu. Co to może być?

  • wyrobienie nowych nawyków dnia codziennego, mini - rytuałów określających rytm dnia
  • ćwiczenie umysłu: krzyżówki, łamigłówki, powtarzanie wiadomości, nauka bieżącego materiału i nabywanie nowych umiejętności, czytanie książek
  • kontrola emocji
  • unikanie stresu

Reasumując, przez pojęcie "higiena umysłu" rozumiem wszystko to, co skutkuje utrzymaniem go w dobrej kondycji - pod względem psychiki i intelektu. Wiem, że niektóre z pozostałych 9 punktów zazębiają się z tym pojęciem, mimo wszystko potraktuję je oddzielnie, by niczego nie przeoczyć. Mam nadzieję kiedyś zacząć nowe życie, ale by go doczekać, muszę zadbać o jakość obecnego.


Na koniec dzisiejsze postanowienia co do wdrożenia konkretnych działań:

  1. Rozplanuję dzień w oparciu o stały harmonogram, uwzględniając w tym pewne zmienne. zrobione :)
  2. Podzielę naukę materiału szkolnego na etapy. Określę dni/pory, kiedy przeznaczę swój czas tylko na naukę.
  3. Spiszę wszystkie umiejętności (mniej i bardziej realne), które chcę posiąść.
  4. Zapiszę się do biblioteki; stworzę listę książek, które chcę przeczytać. Zacznę czytać przynajmniej kilka razy w tygodniu, przed snem, w autobusie etc.
  5. Ograniczę korzystanie z telewizji i internetu ;)
  6. Skonstruuję schematy postępowania w przypadku odczuwania niekorzystnych emocji.
  7. Zastanowię się nad sytuacjami wyzwalającymi stres. Poszukam alternatywnych dróg osiągnięcia danych zamierzeń, wolnych od czynników stresujących.

Polecam każdemu poczynienie wiosennych porządków we własnym wnętrzu - w końcu to tu "mieszkamy" tak najbardziej :)

piątek, 29 marca 2013

Dzika Polska

Muszę tu czym prędzej donieść o moim odkryciu :) Jest nim "Dzika Polska" - cykl filmów dokumentalnych, liczący sobie 100 odcinków (lub 105, zależy od źródła). Dzięki czytelnej, prostolinijnej formie przekazu, ciekawych prowadzących i przepięknych zdjęciach, przedstawiane pierwotne, dzikie (lub wtórnie przejęte przez naturę :)) zakątki naszego kraju wchłonęły mnie całkowicie. Mnóstwo ciekawych informacji podanych jest w tak przystępny sposób, że same zostają w głowie - na równie długi czas, co wrażenia wyniesione z oglądania fantastycznych krajobrazów i wszelkich organizmów żywych - tych całkiem sporych i zupełnie malutkich, sąsiadujących z siedliskami ludzkimi, jak i zupełnie "niewidocznych" dla przeciętnego człowieka... Jestem oczarowana i na pewno nie spocznę na dwóch odcinkach. Polecam serdecznie wszystkim - prawdziwa uczta dla oka i ukojenie dla duszy :)

odsyłam na oficjalną stronę serii: tutaj :) 

czwartek, 28 marca 2013

Kręgi

Ponieważ długo jeszcze nie będę tu mogła napisać o faktycznej realizacji swoich przyszłościowych planów, zajmę się teraźniejszością i rozwinę wątek forumowych (i nie tylko) rozmów. Wspominałam już ostatnio o tym, że założyłam wątek na pewnym forum, dotyczący wizji życia w zgodzie z naturą... Parę osób się wypowiedziało, kilka przyznało, że ma podobne refleksje. Generalnie spotkałam się z życzliwością i próbą duchowego wsparcia (lub też analizy psychologicznej, co powoduje takie a nie inne moje nastawienie ;)). Temat jeszcze samoistnie nie wymarł, choć odzew słabnie. Cóż, nie trafiłam w to środowisko, wcale mnie to z resztą nie dziwi, bo portal nie zajmuje się tematyką wsi, przyrody czy survivalu ;)

Zaskoczona jestem natomiast efektami drugiego z nieśmiało podjętych kroków. Rozwój sytuacji przerósł moje najśmielsze oczekiwania :) Napisałam bowiem ogłoszenie. Tak, takie swoiste ogłoszenie - refleksję, gdzie zastanowiłam się na głos, czy są osoby, które podobnie jak ja myślą, przedstawiłam swój punkt widzenia i zachęciłam do niezobowiązującej rozmowy. Brzmi to wszystko tak głupio, że aż śmiać mi się chce - ale treść ogłoszenia była bardzo spontaniczna, jak i "super zachęcające" zdjęcie pewnego małego stwora, którego znalazłam kiedyś na parapecie. Minął dzień... A na mojej skrzynce pojawiły się 4 odpowiedzi. Kolejny niósł ich jeszcze więcej. Wszystkim odpisałam czym prędzej, zarówno paniom twierdzącym, że nie szukają męża, ale życzą mi powodzenia w realizacji celów (tak, zostałam przez część osób odebrana jako facet :)), osobom podłamanym, czującym, że znalazły się w nie tym miejscu i nie tym czasie, jak i zwyczajnie sympatycznym, tudzież intrygującym osobom. Rozmowy rozwinęły się na razie dwie (jedna z dziewczyną, która również wzięła mnie za faceta, ale to już zostało sprostowane :)), inne się lęgną. Mimo, że nie wszystkie dotyczą stricte tematu mojego ogłoszenia, odpisywanie na kolejne wiadomości daje mi wiele satysfakcji - ot, przynajmniej jedno z moich spontanicznych i "ryzykownych" działań przyniosło jakieś rezultaty. Mam wreszcie z kim pogadać (heh, usunęłam właśnie facebooka, przez co niejako odcięłam się od sztucznie "podtrzymywanych" na necie dawnych, szkolnych i pozaszkolnych znajomości). Zamienić z kimś codziennie parę naprawdę niezobowiązujących zdań, z życzliwością i w jakimś stopniu zrozumienia, to naprawdę potrzebna rzecz. Choćby nie wiem jak się upierać że jest inaczej, człowiek to istota stadna. Ja sama pragnę mieć wokół siebie kochającą rodzinę i pewne kręgi osób powiązanych ze mną przez różne zależności - te bardziej lub mniej zawężone, bardziej bliskie lub też mocniej oddalone...

Krąg rodzinny. Najbardziej zaufane osoby, moje stado - niekoniecznie ze mną mieszkające. Istoty, którym ufam i które są mi potrzebne do szczęścia. Na ten moment ów krąg mam bardzo niewielki, właściwie to dopiero powolutku określam swoje odrębne stado, tkwiąc jeszcze w strukturach starszego, większego. Moje małe, osobiste stadko to póki co ja, chłopak i psy. Wszyscy powiązani jesteśmy jeszcze zbyt silnie ze stadami macierzystymi, by móc się całkiem wyodrębnić i usamodzielnić... Ale gdzieś tam mentalnie identyfikuję się właśnie z tymi istotami, nikim więcej. 
Krąg znajomych. Lichutki... Prócz znajomych ze szkoły, z którymi łączy mnie głównie przyszły zawód, mam naprawdę niewiele osób, które lubię ot tak, po prostu. Z którymi rozumiem się na tyle, by móc podyskutować na tematy nas łączące i nie kłócić się na tematy, które nas poróżniają. Z takich mocno zaufanych osób, mam pewnego znajomego z internetu, z którym kontakt utrzymuję już od dobrych paru lat. On jest z pewnością czołowym reprezentantem tego kręgu. Na tyle blisko, by rozumieć, na tyle daleko, by nie kochać.
Krąg powiązanych. Nie do końca wiem tak naprawdę, jak go określić. Jest on dość rozległy i znajdują się w nim zarówno osoby mi bliższe, jak i prawie całkiem obce, w jakimś tylko stopniu współzależne. W tej grupie osób na pewno znajduje się całe stado mojego chłopaka. Bardzo wszystkich lubię, chciałabym w nich kiedyś móc widzieć dalszą rodzinę... Póki co są to osoby życzliwie do mnie nastawione, z którymi mam dość częsty kontakt, które wiele o mnie wiedzą i odwrotnie, z którymi moja rodzina "wymienia" usługi a prócz tego wzajemnie się obdarowuje różnymi rzeczami. Prócz nich w gronie tym jest szefowa i zatrudniana przez nią pracownica, do których chodzę na praktyki. Prócz relacji typu podwładny-zwierzchnik, łączy nas swoista "przyjaźń": ploty i pogaduchy na setkę różnych tematów dziennie, w jakimś stopniu zwierzenia. Są to osoby, z którymi dobrze mi się spędza czas, lubię je i zależy mi na utrzymaniu znajomości. 

Gdzie pośród tych kręgów jest miejsce na nowe znajomości zawierane przez internet? Nie wiem... Być może nigdzie. A może to taki czwarty krąg, grono osób potencjalnie mogących zaistnieć w bardziej znaczący sposób w moim życiu? ...Nie mogę na to liczyć, ale mogę tego chcieć :)

wtorek, 26 marca 2013

Nakręcenie antydepresyjne :)

Mój poprzedni wpis powstał tak naprawdę nie tu, a forum pewnego portalu społecznościowego. Byłam niemal pewna, że moja refleksja pozostanie bez odzewu, ale i tak miałam nadzieję, że a nuż ktoś odpisze :) Zależało mi bardzo, bo to jedno ze zleconych sobie zadań w moim osobistym projekcie wieloaspektowej zmiany swojego życia - otwarcie się na nowe znajomości, znalezienie ludzi o podobnych poglądach i zainteresowaniach, jednym słowem - walka z mentalną samotnością. Bardzo się zatem ucieszyłam gdy ujrzałam, że parę osób postanowiło wziąć głos w założonym przeze mnie wątku. Wymiana zdań jest tak ważna... Uradował mnie jednak jeszcze bardziej fakt, że parę z tych osób rzeczywiście wydaje się mnie rozumieć, podzielać moje marzenia... Może uda nam się wzajemnie wesprzeć do ich realizacji? :) Na razie na temat bloga milczę. W ogóle zaczynam się zastanawiać, czy nie zostanie on kolejną wersją mojego pamiętnika, notatnika myśli, planów, zwierzeń. Nie ma co z góry czegoś zakładać, takie rzeczy same ewoluują.

Rozwijająca się powolutku rozmowa na forum już sporo mi dała: wyrażane poglądy ugruntowują się, wspominane plany zaczynają się układać w jakąś sensowną całość, wymieniane marzenia wydają się bardziej namacalne. Jeden znaczący minus - znów dałam się wciągnąć w wir rozważań i natchnień we własnej głowie. Do tego stopnia, że nie mając siły sformułować wszystkich swoich przemyśleń wczoraj wieczorem, dziś nie poszłam na połowę zajęć w szkole tylko dlatego, by móc to z siebie wyrzucić. Ale to takie pozytywne nakręcenie, mój osobisty antydepresant :) Póki się od niego nie uzależnię, póty nie odstawię :P

niedziela, 24 marca 2013

Codzienności

Zastanawiam się, czy kiedykolwiek trafię na osóbki do mnie podobne?... Które, mimo sentymentu, sympatii i dostrzegania wiele pozytywnych aspektów mieszkania w mieście, mają ochotę uciec czasem od schematycznej, miejskiej codzienności wprost w gąszcz natury - na dzień, tydzień lub do końca życia?

W obecnych czasach zauważalna jest pewna prawidłowość w pojmowaniu przez człowieka niezależności i wolności. Wszem i wobec głoszone są prawdy mówiące, że nie osiągniemy tych dwóch stanów (według mnie niezbędnych do poczucia spełnienia w życiu), nie usamodzielniając się poprzez naukę, potem pracę, zarobki, a potem pomnażanie wypracowanych funduszy i potencjałów... Czy aby na pewno tak jest? Czy dążąc do usamodzielnienia się w miejskiej dżungli nie skazujemy samych siebie na wbudowanie nas przez innych w sieć zależności międzyludzkich, knowań, spisków mniejszych i większych, na wyścig szczurów? Czy to może dać nam prawdziwe poczucie spełnienia - ale takiego spełnienia duchowego, by można było usiąść i uśmiechnąć się w duchu, że nie trzeba już nigdzie gonić, nigdzie pędzić, do niczego dążyć, bo jest się szczęśliwym? To jest właśnie moja definicja wolności i niezależności: możliwość zatrzymania się w każdym momencie, bez strachu, że się wypadnie z tej wielkiej, uporządkowanej machiny codzienności w miejskiej rzeczywistości, że się nie zostanie wymienionym, podmienionym, wyrzuconym czy stiuningowanym umysłowo.

Jestem stosunkowo młodym egzemplarzem człowieka, który jednak zdążył dojść do wniosku, że pęd ku karierze i pomnażaniu pieniędzy nie cieszy w życiu najbardziej, że pełnia szczęścia i harmonii ducha leży gdzie indziej, na uboczu - i bardzo łatwo idzie to przegapić. Oczywiście, na mój obecny punkt widzenia nałożyło się wiele czynników, ale przede wszystkim to, że jestem mimo młodego wieku bardzo zmęczona obecnym życiem. Już jakiś czas temu zaczęło mnie dławić przejmujące uczucie beznadziei i bezsensu moich wizji o przyszłości, moich marzeń o zdobyciu zawodu, pracy, potem stworzenia małego przedsiębiorstwa przy równoczesnym zarządzaniu nieruchomością rodziców - no i oczywiście po drodze realizowaniu swoich potrzeb, samodoskonaleniu się i jeszcze po drodze dbaniu o rodzinę. To wszystko jest zarazem bardzo realne, mam mocne podstawy twierdzić, że tak się właśnie moje losy potoczą... Jeśli nie obrócę swojego trwania o 180 stopni - po to tylko, by ruszyć pod prąd i dojść do źródeł życia. To to się stało moim celem nadrzędnym, niestety paradoksalnie nie widzę innej możliwości zdobycia tego stanu rzeczy bez uprzedniego osiągnięcia wszystkich wymienionych etapów... Widzę to tak: zdobywam wykształcenie, pracę, zakładam firmę, rodzinę po to tylko, by móc kupić kawałek ziemi na odludziu blisko lasu, wybudować mały domek, założyć ogród, hodowlę kur, królików i kóz i wieść sobie szczęśliwy, przede wszystkim spokojny żywot pośród prawdziwie żywych istot. Marzą mi się domowe wędlinki i sery, potrawy z rodowodem z ogrodu lub lasu i własne, małe, ludzkie stadko. Taka niecodzienna codzienność

Początki

Każdy blog jakieś tam początki ma. Moje blogi - a miałam ich w swoim życiu kilka (na ten moment prowadzę jeszcze jeden, w założeniu bardziej osobisty od tego, który być może przypadkiem przeglądasz) - nigdy nie rozrosły się do kultowych czytadeł, sama też nie miałam w sobie na tyle zapału i determinacji, by prowadzić je regularnie przez dłuższy czas. Początki tych dawnych właściwie zawsze wyglądały podobnie: pojawiała się myśl, najczęściej wydawać by się mogło mocno spontaniczna, lecz w rzeczywistości będąca odzewem na ogromną potrzebę ducha do zapełnienia pustki w życiu, w jakiś niematerialny sposób zbliżenia się do ludzi i potrzebę walki z dojmującą samotnością. Siadałam do komputera, wybierałam nazwę, adres, swój pseudonim... I zabierałam się do konstruowania mojego alternatywnego kawałeczka życia. Musiało być pięknie, musiało cieszyć moje oko, powinno przywoływać konkretny nastrój. W efekcie blogi stawały się intensywnie różowe w czarne trupie czaszeczki lub odwrotnie, czarne w różowe serduszka. To miało miejsce, gdy byłam jeszcze nastolatką - ale wcale przecież nie taką! Blogi nie wyrażały mnie, tylko to, jaką chciałam być. Nie miałam nigdy aspiracji do bycia wielką filozofką czy poetką - ot, zawsze marzyłam tylko o tym, by móc czuć się tak, jakie są przeciętnie osoby w moim wieku. Chciałam poczuć że mam tyle lat, ile mam. Nie udało mi się to jednak nigdy. Nawet dziś, licząc 21 zim, czuję się już bardzo starym człowiekiem.

Jestem osobą bardzo zmęczoną życiem. Myślę, że obiektywnie patrząc, można by się pokusić o stwierdzenie, że lekko nie miałam. Wiem, wiele osób ma gorzej... I nie zamierzam na tym blogu rozwodzić się nad moimi problemami, rozterkami, trudami dnia codziennego, codzienną walką o jakieś wyimaginowane przyszłe, lepsze życie. Nie chcę w tym miejscu ani jednej negatywnej emocji, które mnie zabijają od wewnątrz. Może znów próbuję stać się kimś, kim nie jestem - tym razem jednak daję sobie na to pełne przyzwolenie, bo zrozumiałam, że tylko tak mogę ocalić się od zatracenia. Człowiek musi o czymś marzyć, MUSI mieć jakieś cele. Ja od dobrych kilku lat mam jedynie mary senne, widma przyszłości lepszej, w które nie wierze i do których nie dążę, oraz gorszej, w którą, nie czyniąc żadnego kroku, brnę coraz dalej. Mimo stosunkowo ustabilizowanego życia, nie mam motywacji, by dotrwać lepszych czasów... Nikomu nie życzę braku sensu życia. Wobec niego nic, naprawdę nic nie wydaje się wystarczającą motywacją do dalszej egzystencji.

Od 5 lat jestem w bardziej lub mniej szczęśliwym, ale prawdziwym i dojrzałym związku z chłopakiem znanym tak naprawdę od podstawówki. Właściwie to oboje z partnerem dojrzewaliśmy razem, co nie trudno wnioskować patrząc na to, ile mam lat... Mam dwa psiaki, które są, o zgrozo, zaraz po chłopaku najbliższymi mi istotami. Mam też rodzinę - tą bliską, z którą zmuszona jestem mieszkać, póki się nie usamodzielnię, i tą dalszą, części której zazdroszczę, a części nie znoszę. Mam znajomych, raczej żadnych przyjaciół, mam różne dziwne małe zainteresowania, których nie rozwijam do rangi pasji głównie ze względu na notoryczny brak pieniędzy. Mam też różne marzenia, w które nie wierzę, ale które z chęcią raz po raz odtwarzam jak projekcje filmowe w moim umyśle... Ten blog ma mi pomóc przekłuć je w czyny. Zostań ze mną, jeżeli nie masz siły wierzyć w to, że marzenia są osiągalne. Ta notatka jest jedynym nostalgicznym wpisem, na jaki sobie tu pozwoliłam. Od teraz będzie tylko pozytywnie i do przodu :)