niedziela, 25 sierpnia 2013

Wstępem o wyjeździe słów kilka...

Moje tegoroczne wakacjowanie jest praktycznie zakończone; mam nadzieję, że uda mi się jeszcze wyruszyć gdzieś w ostatni weekend sierpnia, mam ogromną potrzebę zresetować się i prawdziwie odpocząć po ostatnim wyjeździe. Tak, mam tu na myśli ten długo wyczekiwany i okupiony tyloma nerwami wyjazd na Suwalszczyznę... I na ten moment owszem, uśmiecham się, ale jest to uśmiech gorzki, przykrywka dla rozczarowania, zawodu, żalu i nienasycenia, jakie mi po wyjeździe pozostały.

Nie okolica mnie rozczarowała. Przeciwnie, mimo wcześniejszego "wirtualnego zwiedzania", naprawdę nie spodziewałam się zastać tego, co tam  na mnie czekało... Przede wszystkim przestrzeń, niesamowicie czysta, również w sensie metafizycznym, bo wolna od eteru wszystkich okoliczności miejskiej, gwarnej cywilizacji. Przestrzeń i czas, toczący się zupełnie innym rytmem. I jakiś taki mimowolny odbiór świata w skali mikro i makro - od zachwycania się trzmielami uwijającymi się wokół kwiatu, poprzez szykujące się do odlotu, kołujące bociany, po linię widnokręgu kreśloną pagórkami morenowymi, kemami i innymi geologicznymi formacjami, po świat usiany głazami narzutowymi, pokryty ścierniskami ze słomianymi walcami, taflami jezior przyprawionych zielenią i łąkami karmiącymi swym zielonym bogactwem leniwie przeżuwające byki. Suwalszczyzna jest fenomenalna... Na niewielkim obszarze zgromadzone są prawie wszystkie możliwe typy krajobrazu i biocenozy - leśne, rzeczne i jeziorne, mokradła, uprawy rolne i pastwiska, pagórki dorównujące wysokością względną Beskidowi Niskiemu, tylko bardziej różnorodne i ekscentryczne... Do tego piękna historia regionu, o której wiedzę w wolnym czasie zdobywałam z użyczonych przez właścicielkę gospodarstwa przewodników.

A samo gospodarstwo? Drewniany domek właścicieli i oddzielny budynek z pokojami dla gości pokryte są wiórem drewnianym, jak w regionie dawniej czyniono. Stara stodoła, przyozdobiona dookoła pięknym, wiejskim ogrodem kwietnym, kryje w sobie skarby przeszłości, jak żarna, krosna, drewniane maszyny przędzalnicze, ręczną drewnianą prasę, tary i inne wiejskie przedmioty codziennego użytku - zapomniane i nieużywane przez poprzedniego właściciela, teraz czekające w mrokach stodoły na drugie życie. Pomiędzy starymi sprzętami baraszkują jeszcze rozłażące się na cztery strony świata ciekawskie kociaki, pilnowane przez mrukliwą milusińską. Pod stodołą stoją odmalowane sanie do zimowego, psiego zaprzęgu; większe, transportowe, z rzeźbioną skrzynią spoczywają tam, gdzie reszta skarbów przeszłości. Wokół żwirowego podjazdu, gdzie tylko się dało, umieszczone są piękne kompozycje kwiatowe, urozmaicane nazbieranymi w okolicy mniejszymi i większymi głazami oraz sprzętami wydobytymi ze stodoły, a wykorzystanymi jako donice: beczkami, rzeźbionymi w drewnie naczyniami, stągwiami...  Obejście kipi od kolorów i faktur podsuwanych przez samą naturę. Żadnych udziwnień, wszystko pięknie wkomponowane w krajobraz i atmosferę miejsca. A ta jest niezwykła. Tuż za drogą jest maleńka łączka, która sąsiaduje z jeziorem. To, wcale niemałe, można podziwiać z łagodnego brzegu, bezpośrednio z tafli wody (do użytku gości są dwa kajaki i łódka), lub też z lasku sosnowego położonego na wzniesieniu. To stąd codziennie obserwować można pięknie barwione zachody słońca, ginącego gdzieś w drzewach, za jeziorem. Daleko w tle widać Górę Cisową, symbol okolicy. Poza tym widoki rozpościerają się na pagórkowatą okolicę okrytą różnobarwnymi polami upraw i łąk, mokradełko z zagajniczkiem poniżej gospodarstwa, zadrzewieniami śródpolnymi... Sąsiadów nie widać - jest ich niewiele w okolicy, zresztą samo gospodarstwo właścicieli liczy sobie 10ha. Poza tym siedlisko położone jest w małej kotlince i jest zewsząd otoczone starodrzewiem. Najbliżsi sąsiedzi mieszkają gdzieś na wzniesieniu, ale z perspektywy obejścia, podjazdu czy jeziora ich nie widać. Kawałek drogi dalej mieści się jeszcze jedno gospodarstwo, żywe, prawdziwie wiejskie - bardzo życzliwi gospodarze byli zdumieni chęcią brania codziennie wiejskiego mleka, na co oczywiście przystali bez problemu.

Sąsiedzi sąsiadami, ale przede wszystkim o właścicielach naszego gospodarstwa trzeba słowo powiedzieć... Można by mówić naprawdę wiele, w samych superlatywach. Życzliwi, otwarci, rozmowni, pełni empatii... Chwilę dłużej przebywać przy takich ludziach i można się poczuć jak u rodziny. Gospodyni pomiędzy pielęgnowaniem ogrodu, dbaniem o dom i obejście, opieką nad trzema psiakami, goszczeniem rodziny, nie zapomina o przyjezdnych "obcych" i w momencie wciąga się w dłuższe rozmowy. Bardzo chętnie mówi o historii gospodarstwa - mieszka tu dopiero 8 lat, nigdy wcześniej nie miała ziemi i nie pracowała przy gospodarstwie; całe życie mieszkała w bloku, najpierw w jednym mieście, później w innym. W pewnym momencie okoliczności życia skłoniły ją do podjęcia decyzji o zakupie ziemi i wejściu w agroturystykę; pół roku, dzień w dzień, szukała odpowiedniej lokalizacji. Przejeździła kawał okolicy, najpierw za ogłoszeniami, później "od gospodarstwa do gospodarstwa". Ktoś jej powiedział o pewnym siedlisku nad jeziorem, należącym do pewnego pana (męża i ojca bodajże 12 dzieci). Gospodarstwo było właśnie tym, czego obecna właścicielka szukała. Rozmowy wypadły pomyślnie i stała się ona tym samym "wieśniaczką z wyboru". Początki były bardzo trudne, chałupa się rozlatywała i architekt uznał, że nie ma czego ratować. Została wyburzona a na jej miejscu stanął obecny domek. W miejscu chlewu znajduje się obecny dom dla gości. Rozjeżdżone, błotniste podwórze, w którym grzęzło się po łydki, wysypane zostało krociami ton żwiru. Obejście uładzone, altanki, grill, palenisko i mały placyk zabaw urządzone... Stodoła stoi, jak stała, tylko zyskała kwietną oprawę :) Za domkiem powstał sad, poniżej domku jest jeszcze kwiecisty ogródek warzywny. Rano na mokradełku przechadza się bocian, wieczorem siaduje na wygiętej gałęzi sosny na skraju lasku. Ten z rana rozśpiewany jest znowuż tysiącami ptasich świergotów i treli. Czasem słychać klekot, czasem odezwie się jeden z okolicznych byków, czasem przeleci samolot. Czas upływa, świat kwitnie i przemija, łąki są koszone, ścierniska orane, bociany odlatują. I ja opuścić muszę w końcu tą okolicę, wrócić do normalnego biegu życia - z przeświadczeniem, że na pewno tu wrócę.

Trudno mi się otrząsnąć z wrażenia, jakie wywarła na mnie odwiedzona okolica. Wyjazd narobił mi smaka, bo niestety nie miałam możliwości spędzić go tak, jak bym chciała, na łonie natury, po swojemu. Trochę się przejechałam na swoich oczekiwaniach względem tego wyjazdu, paru rzeczy rzutujących na jego przebieg zwyczajnie nie przewidziałam. Nie będę się jednak nad tym nadmiernie rozwodzić w następnych wpisach, dotyczących już stricte przebiegu pobytu na Suwalszczyźnie :)

P.S. Wpisy pojawią się niebawem, czekam na zdjęcia - a tych tym razem jest bez liku ;)


2 komentarze:

  1. Z ciekawością zaraz zabiorę się za lekturę opisu poszczególnych dni. Nigdy nie byłem jeszcze na Mazurach...
    Przyrodniczo miejsce super do wędrówek i obserwacji :)

    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Cieszę się zatem, że chcesz poczytać moją pisaninę :) Mam nadzieję, że do poznania opisywanego regionu zachęcę, nie zrażę ;D

      Miejsce pod względem przyrodniczym rzeczywiście fantastyczne, żałuję, że nie dane mi było poznać je tak, jak to sobie wymarzyłam... Ale na pewno wrócę tam kiedyś i przemierzę okolicę pieszo i rowerem, poznając jej najpiękniejsze zakamarki :)

      Usuń