niedziela, 4 stycznia 2015

Żadna droga nie prowadzi do Czorsztyna...

Moje wpisy różne są. Długo by wymieniać wady, jakie można by im przypisać ;) Zdecydowanie łatwiej więc stwierdzić po prostu jedną, mocno widoczną cechę wspólną - mówiącą o tym, jakie nie są. Krótkie B)

Dlatego też o samym wyjeździe w Pieniny, który to zapisał się w kalendarzu mojego życia w terminie 28.12-01.01, napiszę w następnych postach. Pewnie kilku, może nawet po jednym poście na każdy dzień? Trochę się w końcu działo, tyle zdań wielokrotnie złożonych na tę okoliczność w głowie się naprodukuje :P Tymczasem pozwolę sobie popełnić nieco przydługi wstęp dotyczący samej podróży z Krakowa do Czorsztyna. Wyodrębniony, by nie męczył później niepotrzebnie oczu, gdy będę chciała kiedyś wrócić wspomnieniami do tego wypadu i wspomóc się tekstem. A równocześnie nie pominięty, bo, jakby nie było, te krótkie spostrzeżenia, które zaraz poczynię, stanowić będą trzon wspomnień z dość urozmaiconej niedzieli :)


Termin zaplanowałam ja. W zasadzie to po prostu miałam mieć od niedzielnego południa i przez następne dwa dni wolne od pracy, które koniecznie chciałam wykorzystać na jakiś wypad. Decyzyjność co do sposobu spędzenia tego czasu zostawiłam jednak Facetowi. Wymyślił wyjazd w Pieniny :]

Miejsce i noclegi ogarnął właśnie R.. Mi więc znowuż przypadło obczajenie dogodnego dojazdu w niedzielę po mojej pracy... Bezpośredniego nie było, pozostało nam więc dotrzeć do Nowego Targu, tam przesiąść się w ciągu 22 minut na busa jadącego w stronę Mizernej i tam gdzieś (lub bliżej miejscowości docelowej) wysiąść. Nie udało się - Autobus do NT złapał przez opady śniegu na zakopiance opóźnienie, dodatkowo jeszcze jakąś zagraniczną panią wzięło na sikanie i kierowca po prostu musiał się zatrzymać, by ta pognała gdzieś, wyrozbierana, na ziąb i śnieg, hen, do najbliższego wyjścia ewakuacyjnego w ekranach akustycznych rozstawionych wzdłuż drogi. Jak by się jednak owa pani nie sprężała, nie zdążylibyśmy właśnie przez śnieg i ogólne spowolnienie ruchu, także spoko - będzie jej darowane ;) Tymczasem jednak wylądowaliśmy w Nowym Targu, chcąc się dostać do Czorsztyna, turystycznej miejscowości pienińskiej, jakoś tak jednak chyba zaniedbanej przez PKS i innych prywatnych przewoźników -tak sytuacja przynajmniej wyglądała na internecie. No ale skoro już byliśmy na nowotarskim dworcu autobusowym, to szkoda się było nie spróbować zorientować w sytuacji lepiej.


W tym miejscu więc zaczyna się opowieść: otóż w Nowym Targu niewątpliwą atrakcję, a przynajmniej lokalne urozmaicenie stanowi osoba pani z informacji dworcowej. Jeżeli kiedykolwiek przypadkiem będziecie się pałętać w okolicach RDA, koniecznie zajrzyjcie do niej i zadajcie pytanie. Jakiekolwiek. Oczywiście tylko, jeżeli dysponujecie sporą dawką pozytywnego nastroju i luzu.

Zapytajcie na przykład: -Przepraszam bardzo [przeprosiny potwierdzając oczywiście wzrokiem pełnym skruchy i pokory, bowiem przerywacie pani w rozmowie, albo w konsumpcji bułki], czy jedzie dziś jeszcze cokolwiek w stronę Czorsztyna? - po czym odczekajcie chwilę, mając wyraz najsympatyczniejszego robaka, jakim tylko potraficie być, wytrzymując bez cienia rozbawienia [o złości nie wspominając!!!] s p o j r z e n i e.

Nieee, nie ot, takie spojrzenie, ale SPOJRZENIE. Rozumiecie? Pani z informacji przybiera bowiem na zadane pytanie wyraz twarzy świadczący co najmniej o tym, że dawno zapomniała, że ona w Informacji jest od informowania jak dupa od srania. Posyła więc spojrzenie mówiące "na co ty, nędzny człowieku, przerywasz mi konsumpcję?!", po czym, z lekka może nawet zaintrygowana faktem, że nie odpuszczacie i czekacie na odpowiedź, miast wycofać się bijąc pokłony, patrzy dalej - już spojrzeniem innym, zdradzającym, że w tym momencie szuka w Tobie powodu, dla którego miałaby Ci udzielić odpowiedzi na zadane pytanie. Odpowiedź wreszcie pada.

-Nie.

Podejrzewam, że nie trzeba by stopera, ba, sekundnika. Wystarczyłby minutnik do pomiaru czasu, jaki upływa od zadania pytania do udzielonej - jakże wyczerpującej! - odpowiedzi. Ludzie w typie R. w tym momencie zagotowują. Ja jednak, uzbrojona w pokorny uśmiech, który nauczyłam się przylepiać na pysk w podobnych "niesprzyjających okolicznościach" podczas pracy przy obsłudze podróżnych przy naszych najnowszych pociągach, grzeczniutko zadaję serię pytań pomocniczych, dzięki którym dostaję finalnie zadowalające informacje. Żeby nie było - nie od pani z Informacji RDA, a od jej znajomych, którzy w międzyczasie beztrosko prowadzą sobie z nią szalenie interesującą konwersację o dupie i słupie.

Dowiedzieliśmy się więc z R., że co prawda z samego dworca nie odjeżdża już w tamtym kierunku nic tego dnia, ale że zaraz obok dworca jest przystanek, na którym się zatrzymują busy jadące na Szczawnicę, ewentualnie na Nowy Sącz, przejeżdżające przez Krośnicę, z której będziemy mieli ze dwa kilometry z buta do Czorsztyna. Poszliśmy we wskazane przez kolegę pani z Informacji miejsce, zlokalizowane jakieś 50m od dworca. Ot, jakieś sklepy, jakiś wjazd przy budyneczku, jakiś rozkład... Niee, nie ma lekko. Rozkład wcale nie był jakiś, był równie osobliwy, co pani z Informacji. I mówił mniej więcej tyle samo :) Żałuję, że nie zrobiłam zdjęcia...

Rozkład składał się z pola głównego, zatytułowanego Nowy Targ -> Szczawnica, które zawierało godziny odjazdów busów jadących w tym kierunku z adnotacjami*, oraz pól mniejszych, o analogicznej strukturze, zatytułowanych: Niedziela, Jaworki, Ochotnica Górna. Adnotacje były ciągami cyferek, literek i innych symboli umieszczonymi za daną godziną, którego kursu akurat dotyczyły. I tak z pola głównego wywnioskowaliśmy, że w zasadzie powinien jechać lada moment bus w interesującym nas kierunku, bo przypisy typu "nie dotyczy 25 XII, 1 I, obowiązuje w dni przestępne, z wyłączeniem ferii, z pominięciem sobót a uwzględnieniem niedziel co drugą licząc w miesiącu od tyłu" akurat nie wykluczały w żaden sposób tego kursu. No okej. Ale o co chodzi z tą "Niedzielą"?...

Pytaliśmy miejscowych, pytaliśmy przejezdnych. Nic o "Niedzieli" nie wiedzieli. Czy to o dzień chodzi, czy może o jakąś miejscowość, no bo jak o dzień to przecież byłoby po prostu nasrane gwiazdkę więcej w polu głównym, bo właśnie gwiazdkami tam oznaczono ponoć kursy "nie niedzielne", czy może odwrotnie... Fakty były jednak niezaprzeczalne: bus nie nadjeżdżał. Zawróciliśmy do pani z Informacji, zapytać, czy gdzieś w okolicy jest taka miejscowość jak Niedziela.

Nie było, co się okazało po przejściu procedury obowiązującej wszystkie nędzne stworzenia na tej Ziemi. Chociaż pani jakby nieco ożyła.

Zawróciliśmy na przystanek, kogoś tam zagaiłam o to, w którym kierunku jedzie się na Szczawnicę, motywowana myślą, że najwyżej spróbujemy złapać stopa - bo nie będziemy czekać prawie 3 godzin na następnego busa. Życzliwe małżeństwo poinformowało nas:

A: że tam, w tamtym
B: ale że nieee, nie ma co nawet próbować, nikt nam się nie zatrzyma
A: no ale że jakbyśmy, to tam należy iść, bo to w lewo jadą...
B: ale że szkoda zdrowia, nic nie złapiemy, szkoda zdrowia
A: żebyśmy poszli na dworzec zapytać (ha, ha)
B: że tam jak do Krośnicy dojedziemy, to stamtąd mamy jeszcze przecież ponad 2 km do przejścia, i to pod górę...

Zapewniwszy o dobrym stanie zdrowia, w podziękowaniach za troskę i za pomoc, zdecydowaliśmy się mimo tych mało pozytywnych informacji podejść na przystanek i spróbować coś złapać. Po pięciu, może dziesięciu minutach, zatrzymał się samochód...

I tak dotarliśmy do Krośnicy, pod Czorsztyn, do którego szliśmy jeszcze 2 km, które nam zleciały "w połowie drogi", bo GPS w telefonie Bubka postraszył, że wcale nie dwa, a ponad cztery... Także skończyło się dobrze. Czorsztyn osiągnięty! :)




*o, jak np. taka zaczerpnięta z rozkładu w Krościenku, coś jakoś koło A7-mQdXj

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz