wtorek, 3 listopada 2015

Zimowe Pieniny. Wtorek /wpis dawno niedokończony/

Wstaliśmy o przyzwoitej porze - tak w sam raz, by na spokojnie zorganizować sobie smaczny posiłek składający się z słusznej ilości jajecznicy na boczku i cebuli, przegryzanej chlebem, i rozgrzewającej herbacie z miodem. Spakowaliśmy plecak, ubraliśmy się ciepło i (zapewne po spotkaniu Pana Zagadki) wyruszyliśmy na niebieski szlak.

Niebo było w całości zaciągnięte gęstą warstwą chmur. Swoim zwyczajem zaczęłam sceptycznie prorokować, że tak już będzie cały dzień, że z góry i tak się żadnych widoków nie naoglądały, wspomniałam też o trasie alternatywnej - Drodze Pienińskiej, której jednak finalnie nie obraliśmy. I bardzo dobrze - przemierzona tego dnia trasa jeszcze na długo żywo  będzie żywo stawała mi przed oczami :) Wszystkie trudy, troski, problemy - jak to w terenie - zeszły na dalszy plan. Liczyło się tylko tu i teraz - śnieg wpadający do cholewek butów przy "przecieraniu" zaśnieżonego szlaku, szukanie niebieskich oznaczeń, studiowanie mapy, praca nad oddechem, by jakoś "rozchodzić" zadyszkę, marznięcie, przegrzanie, głód... I baśniowe widoki w zimowym świecie Pienin.



Nie mogłam wyjść z zachwytu nad światem, który mnie otaczał. Biel śniegu, czerń pni i cała gama szarości traw, gałęzi, nieba... Zmrożona, ubrana w biały puch przyroda, wypełniła w tamtym momencie w zupełności odczuwaną jeszcze niedawno lekką pustkę we mnie, jakby taki niedosyt piękna. Kraina Śniegu... Szliśmy nią teraz, pierwsi na tym odcinku szlaku tego dnia, w pewnym momencie coraz częściej zgadując, którędy mamy iść. Gdy przemierzyliśmy więc kolejne polany pomiędzy Kozią Górą a Macelakiem i doszliśmy do ściany lasu, oczekiwaliśmy wreszcie przyzwoitego oznaczenia szlaku na najbliższym pniu. Nie było go tam. Zwątpiwszy na chwilę, czy idziemy poprawnie (przy tym jakoś nieszczególnie zmartwiona tą zagwozdką ;)), cofnęłam się na chwile na konsultacje do grupy turystów w średnim i starszym wieku, podążającą za nami. Okazało się, że idą po naszych śladach, uznając, że wiemy, gdzie idziemy :) Wróciłam więc do R. i postanowiliśmy wejść ścieżką w las, bo na trasę alternatywną po prostu nie mieliśmy pomysłu. Oznaczenie szlaku odnalazło się na drugim lub trzecim pniu - okazało się po prostu, że z naszej wcześniejszej perspektywy nie mogliśmy go wcześniej zauważyć, bo przysłonięte było nieco obwiśniętą pod ciężarem śniegu gałęzią.





/relacji nie nie dokończyłam, wpisu nie będę modyfikować. pamięć nie zwraca już wspomnień z tyloma szczegółami, z jakimi jeszcze je przywoływałam, pisząc o tym w styczniu... tym bardziej ta urwana relacja jest dla mnie cenna/

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz