wtorek, 8 kwietnia 2014

Sok z brzozy

Udało mi się pozyskać w tym roku ok. 6-7 l soku z brzozy (kilkudniowy zbiór z trzech, potem dwóch pni). Nie jest to może wynik oszołamiający dla wprawionych w temacie, dla mnie jednak pozyskiwanie soku stanowi absolutną nowość i nie wzięłam się za to tak jak należy. Przede wszystkim, chyba trochę się spóźniłam - co prawda na brzozach listki jeszcze się nie pojawiły, ale soki wyraźnie w kolejnych dniach zbioru przestawały krążyć tak intensywnie, jak na początku. Upatrzyłam sobie już dość grube brzozy rosnące na działce rodziny chłopaka - nie chciałam zaszkodzić nadmiernie drzewom, a i tak z góry należało zakładać, że, jako początkująca, coś zrobię nie tak. Starsze drzewa są na pewno mniej podatne na obciążenia wynikające z uszkodzenia.

Słyszałam o różnych metodach pozyskiwania soku; zadałam nawet w tej sprawie pytanie na forum survivalowym. Jednak, co człowiek to metoda... Muszę po prostu spróbować wielu i wybrać taką, która daje najbardziej satysfakcjonujący rezultat. W każdym razie, w tym roku nawierciliśmy z moim pnie na wysokości 50-70cm, prawie że pod kątem prostym, z minimalną tendencją do spadku w dół. Możliwe, że ów spadek był jednak zbyt mały, przynajmniej na jednym z filmików instruktażowych facet nawiercał pień pod kątem 45 stopni. Za kolejny błąd mogę zdecydowanie wziąć to, że użyliśmy plastikowych rurek od długopisów - czysta improwizacja :) Gdyby rurki były wystrugane z drewna, napuchłoby ono od wilgoci, uszczelniając wywiercony otwór. W moim przypadku niestety, część soku (nie jakaś znacząca część, ale przeszkadzało mi to) ściekała po pniu. Otwory nawiercałam od strony zacienionej; wiem, że po tej stronie krąży mniej soków, tu jednak moje skromne zbiory nie były wystawione na wzrok ciekawskich sąsiadów i pracowników pobliskiej budowy. Pod rurki podstawiłam plastikowe butelki; gdy nazbierało się coś więcej, zlewałam (lub ktoś zlewał) sok do innej butelki, tą pozostawiając w spokoju, umocowaną drutem do pnia drzewa.


Tyle w temacie sposobu pozyskiwania. Całe przedsięwzięcie miało bardziej charakter eksperymentu - żeby sprawdzić, co i jak, no i czy gra warta jest świeczki - czy sok z brzozy będzie smaczny i chętnie zużywany. Wiem z różnych źródeł, że smak soku, a co za tym idzie, zawartość w nim poszczególnych składników i minerałów, zmienia się w zależności od kilku czynników - przede wszystkim od miejsca pozyskiwania. Mój wybór drzewek okazał się nieszczególnie fortunny - sok zebrany za pierwszym razem nie różnił się właściwie niczym od wody (poza tym, że był lepszy ;)), kolejne były tylko nieco słodsze, z delikatną, brzozową nutą. Sok był przejrzysty i klarowny, przy końcowym zbiorze lekko zmętniał, ale pozostawał właściwie bez koloru - daleko mu było do słomkowego zabarwienia soku prezentowanego na niektórych filmikach czy zdjęciach. Smak soku z ostatniego zbioru jeden z kosztujących określił jako "piętnasta woda po soku jabłkowym". Mi generalnie smakował.


Zmartwiła mnie na początku trwałość świeżego soku; ten pierwszy, który powisiał sobie niecałą dobę na drzewie, a później powędrował na dwie do lodówki, na czwarty dzień miał już lekko kwaśny smak i zapach. Nie umiem robić octów i tym podobnych mikstur, zatem pół butelki musiałam wylać. Kolejne porcje soku wytrzymały już dłużej - zapewne przez większą zawartość cukrów. W tym momencie mam jeszcze prawie pełną, półtoralitrową butelkę w lodówce, która trzyma prawdopodobnie piąty dzień, a smak i zapach jest w porządku. Resztę soku (jakieś 2,5-3 litry) postanowiłam przeznaczyć na zrobienie syropu.

Sok przelałam do płaskiego, szerokiego garnka i odparowywałam dotąd, aż wyraźnie zmalała objętość płynu, barwa zmieniła się na słomkową, a smak stał się mocno słodki - zbyt słodki. Ponieważ nad miksturą nastałam się dobre kilka godzin (nie róbcie tego na płycie elektrycznej), a dobiegła godzina druga w nocy, odpuściłam dalsze zagęszczanie soku i poszłam spać. Następnego dnia ani zapach, ani smak mnie nie rzucił na nogi - ale konsystencja wciąż była zbyt płynna. Zagęszczony sok schowałam do lodówki i tak doczekał dnia dzisiejszego, kiedy to postanowiłam się ostatecznie rozprawić z owym czymś w ilości niepełnego, dużego kubka. Płyn zlałam do garnka, później na płaską patelnię, i odparowałam do konsystencji syropu. Ku mojemu zdziwieniu, produkt końcowy ma nęcący, słodki zapach, a smak jest naprawdę wyśmienity... No i mam teraz dylemat, jak to to spożytkować - bo uzyskany syrop zajął połowę kieliszka :D


W międzyczasie znalazłam jeszcze jedno, bardzo proste zastosowanie świeżego soku z brzozy; zagotowanym zalałam herbatkę i teraz popijam ją sobie - smak zmienił się nieznacznie, a z kubka bije mi przyjemny, brzozowy zapach :)

3 komentarze:

  1. Nieźle, ja w tym roku chciałem zebrać też nieco tego daru natury, ale jakoś tak wyszło,że żadna brzoza nie była mi po drodze, i nie znalazłem tyle czasu, na to aby czekać aż uzyskam sensową ilość soku. Tobie się to udało gratuluję, ja będę musiał spróbować w następnym roku :-(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No widzisz - u mnie z dostępnością drzew też jest w sumie nie najlepiej, no i moimi możliwościami czasowymi... Okazało się, że sok dalej leci i jest coraz bardziej żółty i słodki, chłopak mi go zbiera :) Nie pamięta o tym jednak za bardzo i sam nie ma czasu się tym zajmować, a mnie u niego dawno nie było - także nie wiem ani jak ów sok smakuje, ani jak wygląda, ile go jest i co się z nim dzieje :/

      Usuń
  2. Hej. Ja od siebie dodam, że ja w tym roku pierwszy raz zbierałem sok z brzozy i z 2 drzew w tydzień zebrałem 10 litrów, po czym zagęściłem go około 30 krotnie. Do tego celu polecam jak największą (szczelną) blachę do ciasta i gotowanie tego na największym gazie, a nawet 2 palnikach. Przy takim zagęszczeniu syrop powinien mieć około 60% cukru. Polecam filtrować na gorąco przez filtr do kawy. Finalny produkt jest mocno brązowy, ale przejrzysty. Świetnie zastępuje cukier do kawy/herbaty. Trzeba tylko pamiętać że u niektórych osób taki cukier spowoduje problemy żołądkowe.
    Pozdrawiam serdecznie !

    OdpowiedzUsuń