Czy to już?... Czy to dziś?... Czy to teraz? Właśnie teraz?...
Ileż to czasu minęło, odkąd zaczęłam tu pisać ostatni wpis. Niedokończony... Przerwany w pół zdania. Ile zdarzeń miało miejsce, ile rzeczy się zmieniło, ilu słów nie powiedziałam... lub powiedziałam za dużo. Jak bardzo zmieniło się moje życie... Jak?
Nie wiem, co napisać. Pisałam w tym okresie cichej burzy... Burzliwej ciszy. Najpierw wcale, ale potem jednak cokolwiek, sporadycznie, coraz częściej... I coraz trudniej było mi wyrzucić to z siebie. Wypowiedzieć tamto wszystko lub choćby wymownie napisać o tym niczym. Pisałam, ale nie zapisywałam. Nie przysiadłam do klawiatury, ba, nawet do przypadkowej kartki z przypadkowym pisadłem, jak mi się dawniej zdarzało.
Zatrułam się. Poraziłam sama siebie obłudną nadzieją, że zmieniam moje życie na lepsze, że zaczynam nowy etap, że realizuje się i że jestem szczęśliwa, lub chociaż umiarkowanie zadowolona. Nadzieja przerodziła się w oczekiwania. Za duże, zbyt niespójne z rzeczywistymi potrzebami. ale przede wszystkim, zbyt niezgodne z substancją, na bazie której miałam je przekuć w czyny... Oczekiwania te zatruły mój umysł. Sparaliżowały czucie i nie czułam, że coś jest nie tak dopóty, dopóki moja dusza nie zaczęła rozpadać się na kawałeczki a towarzyszący tej destrukcji ból stał się nie do zniesienia. I nagle zauważyłam... Że to wszystko nie tak. Źle poszłam i byłam zbyt omamiona pewnością siebie, by to zauważyć dostatecznie wcześnie. Póki nie pokaleczyłam się tak bardzo, by rany pozostawiły trwałe blizny. Póki nie otrzymałam dostatecznie surowej nauczki, nie ocknęłam się nagle i se smutkiem nie stwierdziłam, że to była jedna z mroczniejszych wędrówek w ciemne strony mojej osobowości. Labirynt w mojej głowie, miast faktycznej wędrówki przez życie na upragniony szczyt.
Obudziłam się. Chyba.
Właśnie dziś piszę... Dziś jest chyba odpowiednia "okazja" ku temu, by z ulgą i nieśmiało kiełkującymi nowymi marzeniami stwierdzić, że przespałam rok... Rok, bo czujność straciłam jeszcze przed tym, jak przestałam tu pisać. Chyba już wcześniej zasypiałam, już wcześniej zaczęły mnie męczyć niespokojne senne mary i zgubne widziadła. Zafascynowały, zahipnotyzowały. Uśpiły prawdziwe potrzeby, rozbudziły złudne żądze. Straciłam sporo czasu, jaki mam do zagospodarowania, do przeżycia... Straciłam sporo pieniędzy. Najbardziej jednak przeinwestowałam emocjonalnie. I teraz, patrząc na to wszystko, co się działo, uspokajam się z dnia na dzień coraz bardziej. Coraz mniej we mnie żalu, coraz mniej bólu, do goryczy rozczarowania też powoli przyzwyczajam zmysły. Zaczynam myśleć, że dobrze się stało. To był przykry, ale potrzebny rozdział mojego życia. Może dzięki niemu nie stanę się martwa za życia, nie przeistoczę się w wynaturzoną karykaturę człowieka. Może dzięki niemu po prostu będę.
Zawsze sporo się we mnie działo. Coś siedziało i zżerało moją duszę już chwilę przed burzliwą ciszą. Potem porwało mnie życie, tak mi się przynajmniej wydawało. Wir życia, łudząco podobny do tańca śmierci... Jak bowiem spojrzę teraz na ten czas, to nie żyłam za wiele. Jeśli żyłam, to nie odczuwałam, jeśli czułam, to nie przeżywałam naprawdę. Wspominam minione miesiące oderwane z mojego kalendarza i nie bardzo mogę dopatrzeć się w nich zdarzeń. Takich, które mogę prawdziwie wspominać, takich, które wyróżniały się w ciągu mijającego czasu i które stanowiłyby o mnie. Które za dzień, rok, dekadę, przypomnę sobie i uśmiechnę się na to wspomnienie, lub zapłaczę. Spałam i żyłam we śnie, a w tym czasie tkwiłam w miejscu i nie zmieniło się za wiele moje rzeczywiste bycie. A może to teraz znów śnię...
Nie zmieniło się nic, podczas gdy zmieniło się wszystko. I to jest przedziwne uczucie. Niby stoję dokładnie w tym samym punkcie, w którym stałam, ale mam wrażenie, że wróciłam z wyczerpującej wędrówki... Musiałam chyba przetestować "skrót", by naokoło dojść do punktu wyjścia i zmienić perspektywę. Teraz już wiem, w którą stronę nie patrzeć. Stoję w miejscu, ale zwrócona prosto ku marzeniom.
Post bez szczegółów, ale wiadomo o co chodzi. Trzymaj się dzielnie.
OdpowiedzUsuńBardzo dziękuję. No i nie mam innego wyjścia jak się trzymać :)
UsuńLepiej się obudzić późno niż wcale :)
OdpowiedzUsuńNo i nie ma tego złego ;)
Usuń