Jadę zaraz z M. i jego kuzynem do Zakopanego. Zaproszenia od jego osoby kompletnie się nie spodziewałam, bo choć znamy się prawie 6 lat, widzieliśmy się zaledwie kilka razy; cała nasza znajomość opiera się poza tymi nielicznymi spotkaniami na kontakcie mailowym... Propozycja spotkania niezmiernie mnie ucieszyła, bo choć zawsze przy spotkaniu "na żywo" towarzyszy mi nutka niepokoju i jakiegoś takiego speszenia, to muszę przyznać, że bardzo M. lubię. Kuzyna nie znam.
Zadziwienie wzbudziła we mnie jednak spontaniczna propozycja "wdrapania się" na Giewont. I wywołała dodatkową falę tak ekscytacji, jak i różnych obaw dotyczące przebiegu i skutków wyprawy. Po takim czasie niewidzenia się mamy szansę znaleźć w realu wspólny język? Czy moje dziurawe reeboki, które na dodatek właśnie dosuszam suszarką (:P) przetrzymają? Wreszcie, jak długo potem chłopak będzie uszczypliwie dopytywał o szczegóły "spotkania z kochankiem"?... Z drugiej strony cieszę się na myśl o spędzeniu całego dnia z człowiekiem, z którym tak dawno temu całkiem przypadkiem się poznałam, i z którym owa specyficzna znajomość przetrwała próbę czasu. I cieszę się, że wreszcie nadarza się okazja ku ruszeniu czterech liter z domu. Nie taka znowu stuprocentowo dogodna okazja, bo w poniedziałek mam zaliczenie ustne przedmiotu prowadzonego przez dyrektora, na które to zaliczenie jeszcze nie zaczęłam się przygotowywać - ale poza tym spoko. Potrzebuję tego. Mając więc nadzieję, że to będzie udany dzień, czas przywdziać dziurawe buty i w drogę :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz