niedziela, 23 czerwca 2013

Żyjątka

Ładne określenie. Rzeczownik nacechowany pozytywnym ładunkiem emocjonalnym, stanowiący określenie małych form życiowych, przejawiających już jednak nieco bardziej rozwinięty byt, jak takie, dajmy na to, bakterie. To już muszą być stworzenia (stworzonka) widzialne gołym okiem, ale nie za duże. Mi dodatkowo kojarzą się z czymś obłym, ale w gruncie rzeczy urokliwym, o niezbyt skomplikowanej budowie anatomicznej i (siłą rzeczy) niezbyt wysoko rozwiniętym systemem nerwowym. Ot, parę zwojów. Ale żeby żyjątko było żyjątkiem, musi być milutkie.

Tymczasem określenie to usłyszałam zupełnie przypadkiem i dotyczyło stworzeń odbiegających znacząco od moich wyobrażeń. Bardzo spodobała mi się subtelność kobiety, która tak dyplomatycznie w rozmowie z klientem (w aptece) nazwała jakieś insekty, czy może raczej pasożyty. "Ten preparat ma inny skład, ale też stosowany na te żyjątka". Uśmiechnęłam się siłą rzeczy. Tak ładnie nazwanych stworzonek to aż żal tępić.


Żyjątka... Dupa tam. Hordy krwiopijców, watahy wygłodzonych bestii. Opanowały  zacienione trawniki, skwery, zadrzewienia, parki, alejki. I moje podwórze, słynące z wyjątkowej suchoty. Gdzie się ich tyle nalęgło? Nie wiem. Warunki pogodowe miały wyśmienite. Mokro, mokrzej, przy tym właściwie niezmiennie ciepło. Ale żeby tyle?? Osuszona drzewami iglastymi, przesuszona prażącym słońcem i zerodowana gleba w największe deszcze potrafi przyjąć każdą ilość wody. Spragnione mury starej kamienicy ciągną ją z podłoża, konkurując z wyrośniętymi świerkami i rozłożystą, ciągle brązowiejącą sosną. Podczas gdy innym zalewa piwnice i podtapia podwórka, na moim podwórzu nie utworzy się nawet kałuża. Jednak gdzieś, w wilgotnych zaroślach za murem garstka komarzyc zdążyła wydać na świat potomstwo, rozwijające się bezpiecznie w oczekiwaniu na lepsze czasy. I doczekało się. Wyszło słońce.

Wyszło słońce, a wraz z nim zniknęła moja nadzieja na wybycie z domu w las. Nie mogę wyjść na własne podwórko po co innego, jak po to tylko, by  wracać z niego czym prędzej opędzając się od gęstej chmary insektów wciskających się w każdą szczelinę ubrania, osiadającą na każdym skrawku nagiej skóry...  A to przecież tylko podwórko, tylko mały miejski skrawek zieleni. Mogę się tylko domyślać, jak jest w lesie. W wilgoci i cieple, nienękane wiatrami, kolejne pokolenie komarów obrodziło w chaszczach, kałużach, na bagnach i torfowiskach. Małe "żyjątka" cichutko podlatują do większych stworzeń, którym mogłyby upuścić krwi. Próbują się przebić przez grubą skórę, przez zmierzwione futro czy też twardą, szczeciniastą sierść. Radzą sobie jak mogą. Giną, nie zaspokoiwszy głodu. Przetrwają najlepsze samiczki, które w przyszłym roku nie pozwolą gatunkowi zginąć.

Do lasu wchodzi dziwne stworzenie. W istocie gołe, choć ma na sobie różne warstwy ochronne. Tu szmata nie pozwala przebić się do skóry, aparat ssąco-kłujący nie sięga. Tu znowu wydziela okropną, odrzucającą woń. Albo wcale jej nie czuć. Ale gdzieś, przy kostce, gdzieś w palcu czuć krew. Namierzyć, przysiąść, wkłuć się... i tak razy ileś tam setek sztuk w danym miejscu. Ot, prosty mechanizm przetrwania.  Rzecz sama w sobie nawet wzbudza swoiste zrozumienie, jeśli nie sympatię, to jakiś rodzaj litości. To tylko małe istoty, które funkcjonują według takiego właśnie kodu życia.

Tylko że to wszystko, takie niepozorne, niby nieznaczące, odejmuje mi odwagi i chęci pójścia w las i spędzenia w nim trochę czasu.  Przeklęte komary. A może szukam wymówki...

1 komentarz:

  1. Nie szukasz. Ja pół nocy nie przesypiam w domu gdy tylko usłyszę ten wiercące w psychice brzęk komara. Jednego, jedynego. Czekam, nasłuchuje niech podleci blizej, tak żebym po omacku mógł go zgładzić. Ostatnio byłem w lesie. 2 h sie szwendalem. Przed wejsciem w las nasmarowalem sie liścmi wrotycza. Nie wiem czy to tylko przypadek ale będac w krótkim rękawku ugryzly mnie 2 razy . Raz właśnie w czubek palca;-) a mialem długie spodnie, nog nie smarowalem a i tu mnie dorwaly razy pare;-) Wrotycz nie zabarwia skóry, ani go nie czuć nadmiernie. Co do ugryzień, jeśli to też nie przypadek to smarowalem miejsca ugryzien rozgryziona babka. 3 minuty i nie pamietalem o ugryzieniu

    OdpowiedzUsuń