wtorek, 21 maja 2013

Nieciekawie

Naprawdę nie wiem, od czego zacząć. Myśli wszelkiego rodzaju plątają mi się nieznośnie w czaszy. Mam potrzebę wyrzucenia z siebie tego wszystkiego, spojrzenia na pewne sprawy z dystansem, na chłodno. Myśli sformułowane w wyrazy i zdania, wyglądają przystępniej, niż we wnętrzu umysłu. Są do ruszenia - co nie jest możliwe, gdy tkwiąc w nich, samemu nie można drgnąć.

Myślę o lesie. Czuję swoisty zew natury. W autobusach przestałam zwracać uwagę na pasażerów czy przechodniów, zaczęłam się natomiast zastanawiać nad fakturą pni mijanych drzew. Czy gdyby nie miało liści, poznałabym, że to jawor?... Co jest takiego charakterystycznego dla dębu, dla kasztana? Czy jak będę przejeżdżać tędy zimą, wskażę trafnie?... Szukam cech specyficznych dla danego gatunku. Uczę się. Chłonę przyrodę otaczającą mnie w mieście. Obserwuję chmury. Oceniam kierunek i siłę wiatru. Wieczorem zastanawiam się nad intensywnością migotania gwiazd, nad rozległością halo wokół księżyca. Bawię się w przewidywanie pogody, zauważam ulubione rośliny w miejscach, w których bym się ich nie spodziewała. Przyroda jest wokół mnie, tylko trochę inaczej. W mieście wciska się pomiędzy cywilizację - w lesie to człowiek szuka w niej małej luki dla siebie.

Nie uwolniłam się od wspomnień pierwszej leśnej wyprawy. Wciąż męczy mnie nieznośnie pragnienie wolności i doznania jeszcze raz potęgi natury. Zastanawiam się nad tysiącami rzeczy, tymi przyziemnymi jak i natury egzystencjalnej. Jeżeli chodzi o te pierwsze, to porządkuję sobie w głowie pewne informacje, uwagi i wskazówki pod kątem kolejnej wyprawy. Kiedy znajdę czas? W najbliższy weekend mi się nie uda, nie mam ani grosza. Następny weekend z racji Bożego Ciała liczy sobie cztery dni. Idealna okazja - tylko czy nie powinnam przeznaczyć go na wspólne spędzenie z chłopakiem? ...On do lasu ze mną nie pójdzie. Zresztą, chyba nawet bym tego nie chciała :) Nie przy takim a nie innym stanie rzeczy, kiedy to zwyczajnie wiem, że on w lesie, w dzikich warunkach, nie czuł by się komfortowo. Mamy różne potrzeby - ja cały tydzień wykonuję pracę na siedząco, on cały tydzień pracuje fizycznie. Ja potrzebuję dla relaksu spędzać czas aktywnie i możliwie prymitywnie, on potrzebuje wypoczynku niewymagającego. Gdzieś na lodach czy ciastku i kawie. Wiem, że chciałby ze mną się wybrać tylko z troski o mnie, żeby mi się nic nie stało. Mówi, żebym sobie kupiła namiot zamiast tej nieszczęsnej pałatki, że pojedzie. Nie rozumie mnie.

Nie chcę namiotu. Przede wszystkim dlatego, że jest to siłą rzeczy większy wydatek niż cokolwiek innego. Poza tym zwyczajnie nie jest mi do szczęścia potrzebny. Do komfortu psychicznego wystarczają mi zdecydowanie rozwiązania prowizoryczne. Mogłabym się wyposażyć w namiot, super śpiwór, ba, nawet moskitierę... Mogłabym zakupić małą kuchenkę turystyczną, świetny plecak, buty za 600zł, nawigację i masę innego sprzętu ułatwiającego podróżowanie. To wszystko jest dla ludzi, wszystko istnieje po to, by zwiększyć komfort wypraw w teren... Tylko ja tego nie chcę. Przeciwnie; największą satysfakcję dały mi ostatnio spontaniczne i prowizoryczne rozwiązania danych problemów. Zmierzenie się z własnymi ograniczeniami, lękami, ale też pozwolenie sobie na kreatywność i improwizację. Zdjęcie mojego marnego, skromniutkiego obozowiska niezmiennie wywołuje mój uśmiech - bo przywołuje w mej pamięci żywe wciąż obrazy i ścieżki myślowe: "oprę żerdzie o drabinę, na nich rozwieszę kurtkę", "tu pomiędzy krzaczki powinna się zmieścić karimata", "jak będzie mnie chciało coś zjeść, to najwyżej resztę nocy spędzę na siedząco na ambonie", "patyki - wezmę te z góry, będą mniej nawilgnięte", "pieron wie, jakie paskudztwa żyją w tej kałuży - no nic, woda jest mi potrzebna" i tak dalej... Co bym miała z tej adrenaliny, strachu i rozpierającego samozadowolenia następnego dnia, gdybym rozbiła spokojnie namiocik, odgrzała gotowe jedzenie a rano szła przez zamgloną i wilgotną łąkę w ekstra wygodnych, nieprzemakalnych butach?

Tak czy inaczej, nawet gdybym chciała mieć parę gadżetów czy lepszego sprzętu - nie stać mnie. Teraz moim głównym zmartwieniem jest to, czy siostra mi pożyczy na pałatkę. Bo tej nie odpuszczę - w gruncie rzeczy uwielbiam praktyczne gadżety, a ten mnie urzekł bez reszty :) I zamierzam sobie w tym jednym przypadku pozwolić na odrobinę "szaleństwa" - mimo, że nieporównywalnie taniej byłoby kupić choćby pałatkę WP, tudzież zwykłą plandekę. Parę osób wskazywało mi tę drugą jako dobre, praktyczne rozwiązanie. Że tylko troszkę cięższa, za to jaka duża... Byłam skłonna ją nabyć. Dalej jestem, tylko w dalszej kolejności jak pałatkę. Bo jednak na ten moment, przy tak lichym plecaku, każdy gram ma znaczenie. Poza tym "dwuzadaniowość" upatrzonego poncha doskonale wpisuje się w moje "praktyczne" podejście do życia. Lubię rzeczy z wieloma zastosowaniami. Ale nie tylko o to chodzi; mimo wszystko jestem i gadżeciarzem i zarazem dziewczyną, poprzednie poncho tak mi się spodobało, że chcę mieć takie samo i już. A jego rozmiar był akurat dla mnie idealny - nie potrzebuję plandeki 2 x 3, bo jestem z natury dość krótka ;)

W tym tygodniu nie uda mi się tego kupić. Ale chciałabym zdążyć przed długim weekendem... Nie tylko z pałatką. Folia NRC na pewno znajdzie się w manatkach na następne wyjście w teren. Improwizacja improwizacją, ale na pewne rzeczy dobrze być przygotowanym tak na zaś. Dwie butelki na wodę 0,7 l już nabyłam (Z cisowianki ;)). I nic więcej, bo też na nic więcej mi nie starczy.


Mało ciekawe te moje rozważania... Choć tak naprawdę to tylko mały wycinek większej całości. Całość bowiem kręci się wokół czego innego - nie tyle samego wyjścia w las, co jego celu i przyczyn... Martwię się.
Zmieniłam się. Zmieniły się moje potrzeby, mój stosunek do ich realizacji, zainteresowania. Ile z tego wynika prawdziwie ze mnie, a ile z sytuacji zdrowotnej?... Chyba nie chcę tego wiedzieć, nie chcę myśleć, że gdyby nie choroba, byłabym inna. Może wcale bym nie była, może jeszcze intensywniej i silniej dążyłabym do takiego a nie innego stylu życia. Na pewno byłoby we mnie więcej energii i sił witalnych. Teraz jestem zmęczona. Czuję się coraz starsza, życie ucieka mi między palcami - a ja nie mam siły, by je złapać. Martwię się, bo coraz mniej mnie w życiu cieszy. Teraz to właściwie tylko obcowanie z naturą jest w stanie wywołać we mnie ekscytację i czystą radość.

Muszę się wziąć za siebie. Dziś zaczęłam dość dobrze - leków jeszcze nie wzięłam, ale przynajmniej śniadanie zjadłam lekkie. Może mi się uda, tak jak mi się udało z samotną nocą w lesie. Potrzebuję tylko trochę determinacji.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz