wtorek, 17 czerwca 2014

"Tylko przywieź mi kochanie bukiecik prętów zbrojeniowych, dobrze?"

Bo przydałoby się zrobić nadproże do otworu drzwiowego, który niedługo trzeba będzie wybić w ścianie dzielącej na razie moje potencjalne mieszkanie na dwa dotychczasowe. W sumie nadproża się przydadzą jeszcze cztery co najmniej, dwa do suteryn (pracowni) i dwa do innych drzwi w mieszkaniu (jeden otwór trzeba będzie powiększać, drugi zmniejszać). A po co kupować kawał betonu, skoro można zrobić... W rozrabianiu jestem coraz lepsza, tylko drutów zbrojeniowych mi brakuje. A ponoć chłopakowi się coś po obejściu wala, to czemu miałby nie przywieźć. A że nie ma samochodu, to autobusem, bo co za problem wziąć kilka drutów w garść? Ja tam bym się z takiego bukietu ucieszyła.

Zeszłam na chwilę dziś do rowu, przeszłam się w te i wewte, oceniłam ilość pracy tynkarsko-łatarskiej (w pi..erony) i jakość pracy dotychczas wykonanej (tu tak, tam srak). Popatrzyłam, że tu mi jeszcze pół metra zostało, tam drugie pół, a poza tym od dołu fundament wyszczerbiony jak ostatnio znajoma (złamała jedynkę na serze białym), a od góry to w ogóle szkoda gadać i tej zaprawy weń pakować, kiedy braki są głębokie na cegłę przynajmniej, o wymiarze górno-dolno-boczno-bocznym nie wspominając. Ale że nadmiarem cegieł chwilowo nie dysponuję (w jedną dziurę w fundamencie weszła taka chodnikowa kostka brukowa, zmieszczą się tam jeszcze ze dwie), za to mam kupę piachu na podwórzu, to chyba jednak braki w murze pozostanie mi wypełniać zaprawą. No, albo na wzór fachowców, co to ostatnio okno wprawiali i na tę okoliczność otwór okienny trochę pomniejszali, zawsze w szczeliny pomiędzy cegłami (tak, tam, gdzie powinna być zaprawa, ale jakoś tak wyszło, że już jej tam niewiele zostało) mogę wepchnąć kawałek gąbki, styropianu czy innego śmiecia, co się akurat pod ręką napatoczy. Ale nie. Ja robię porządnie, a więc między cegły pakuję zaprawę. O tyle o ile oczywiście, nie przesadziwszy, no bo przecież skoro bez niej cegła nad cegłą i tak stoi ot tak, z "zastania", to nie będę szaleć i stawiać budynku na nowo. Chociaż mam czasem wrażenie, że tak by było chyba łatwiej, taniej i szybciej... Ojj, kusi. Szczególnie, że bardzo lubię etap rozwalania, a dawno już niczego nie kułam / nie burzyłam / nie niszczyłam. Noo, zawsze mogę się wziąć za burzenie ściany łazienkowej w mieszkaniu, ale wolałabym najpierw zebrać choć posadzkę z cegłówek ze strychu, skoro już wiem, w jakim stanie jest drewniany strop nad mieszkaniem. Mogłabym też skuć płytki w kuchni, ale chwilowo znoszenie worków z gruzem z drugiego piętra i ładowanie tego na samochód mi zbrzydło. Ostatecznie mogłabym się porwać dla relaksu na rzecz inną, to jest na skrobanie ścian z farby. Ale powierzchni do skrobania jest - tak w przybliżeniu - jak stąd do Warszawy (swoją drogą, ciekawa jestem, czy to powiedzonko ogólnopolskie czy iście krakowskie, powstałe w wyniku wzajemnej miłości mieszkańców obu miast względem siebie? :D). No i nie oszukujmy się, to wcale nie jest porywające zajęcie, miałam wątpliwą przyjemność już parę lat temu, przy okazji obecnego mieszkania. Dodam tylko, że w takich momentach nie lubię wysokich, kamienicznych wnętrz - ale to jest sytuacja wyjątkowa. W każdym razie, podsumowując, do niszczenia jest jeszcze sporo... Żebym chociaż mogła sobie ot, tak, drzewo na podwórzu wyciupać. Ale co do tych dwóch, co to zostały do wycięcia, przydałoby się uzyskać pozwolenie na tenże straszliwy i niegodny czyn, a dziś byłam w tej sprawie w urzędzie i pani bardzo chce wcześniej jeszcze te drzewa zobaczyć, nie wystarczyło jej, że jej pięknie wskazałam gatunki we wniosku, ba, wyrysowałam na tę okoliczność mapkę sytuacyjną. No więc chwilowo mój entuzjazm co do wycinania drzew jakby nieco zmalał - nie potrzeba mi pani z urzędu, żeby sobie nóżkę złamała w naszym wykopie czy w inny sposób się uszkodziła. Wystarczy, że ja regularnie przy okazji wychodzenia z rowu, tudzież przedostawania się na podwórze przez konstrukcję zabezpieczającą, poczynioną na okoliczność deszczów, przypierniczam głową w belkę. Pewnie zgodnie z prawem powinnam ją oznakować jakąś dwukolorową taśmą, czy coś. No i nosić kask. Mama mi to już z resztą zasugerowała, bo co jak co, ale na wynajdywaniu problemów to zna się ona jak nikt.

Chociaż i ja zaczynam, choćby ta moja nadmierna ostrożność co do wpuszczania pani z urzędu na rozkopane podwórze... Już usłyszałam od Bubka: "co, już szukasz jak Twoja mama?"

...Mama by nie szukała możliwości zrobienia nadproża metodą chałupniczą, ona by wzięła, kupiła, zamówiła, umówiła, zapłaciła, z niewiedzy i dla świętego spokoju. Którego i tak by nie miała, bo miała by tysiące wątpliwości, czy fachowcy aby na pewno dobrze robią. A ja sobie zrobię sama i będę wiedziała, jak zrobiłam. Więc choć chwilowo tego świętego spokoju jakby absolutnie zaznać nie mogę, to w rozliczeniu końcowym powinnam pod tym względem wyjść na plus ;)




Brak komentarzy:

Prześlij komentarz