wtorek, 29 lipca 2014

"Nie przejmuj się nami i rób tak, żeby tobie było dobrze".

Oparłam się o ścianę i zjechałam w dół, przykucnąwszy. Z nieczynnego, teraz odciętego odpływu z wanny w piwnicy wylewał się na ziemię strumień wody. W głowie miałam mętlik. W gonitwie gorączkowych myśli, analizowania jeszcze raz sieci rur kanalizacyjnych kawałek po kawałku, przewijała się myśl jedna - jak to możliwe?

Do tej pory mogłam się czuć przytłoczona, przeciążona, umęczona remontami. Wczoraj jednak dosłownie nogi się pode mną ugięły, a ja poczułam takie znużenie i rozpacz, jak jeszcze z powodu całego tego zamieszania nie czułam. Za dużo wzięłam na siebie i przestałam się w tym wszystkim odnajdywać. Za dużo, za szybko... Panowie, z którymi finalnie się ugadałam w kwestii wykonawstwa wymiany pionu kanalizacyjnego, byli dyspozycyjni wczoraj - i dlatego też musiałam zostać w weekend w domu, by przygotować wcześniej pion w mieszkaniu lokatorki do wymiany (dość konkretnie zabudowany), a wczoraj latać jak kot z pęcherzem, ogarniając całość kamienicy, prac, finansów, ustaleń i uzgodnień, a także problemów wynikających gdzieś po drodze. Nikomu za bardzo nie był na rękę termin pracy, tak prędko przez panów wyznaczony... Nikomu prócz lokatorce, która tylko do końca lipca miała urlop. Co z tego jednak, skoro to ona się najwięcej nabiadoliła, pomijając już, jak jej koszmarnie nic nie pasowało i z boleścią zrezygnowała z dnia pracy (bo na czas urlopu szkolnego wzięła dodatkowe dniówki w sklepie), by zostać w domu po to tylko, by w domu być. Niby chciała, żeby to zrobić jeszcze w lipcu, a nie chciała. Niby chciała, by przestało ją zalewać z łazienki z góry, żeby nie musiała co chwilę malować, a jednak prace mające temu zaradzić jakoś koszmarnie ją bolały. Niby chciała, żeby miała drożny odpływ z kuchni, a jednak jak już trzeba go było ruszyć, to z przerażenia, że coś znowu trzeba ruszyć, aż przestała mówić i tylko przewracała oczami. Myślę, że ma ten sam syndrom zastania, co i moja mama... Skoro, żeby było lepiej, musi być przez chwilkę gorzej, no to niech będzie źle jak jest źle, bo to przynajmniej zło oswojone. Nie ruszać, nie dotykać... Cieknie pod zlewem? Podstawić wiaderko i niech stoi tam lata... Dobrze, rozumiem. To znaczy nie popieram takiego podejścia do życia, ale wiem, że niektórzy - jak moja mama i sąsiadka - po prostu tak mają. Okej. Tylko to samo przez się niejako odbiera prawo do zrzędzenia i doszukiwania się. A lokatorka mimo to postanowiła z tego "przywileju" skorzystać. I mimo, że jej cały okres zamieszkiwania pod zlewem ciekło z nieszczelnego syfonu, to teraz nagle jej to zaczęło przeszkadzać. I kapiący kran. I postanowiła doszukać się winy w działalności panów od pionu. Ehh... Co ja z resztą bredzę. Choćbym jak chciała opisać to, czym mi się sąsiadka z lekka naraziła, to nie będę w stanie. Bo nie da się przytoczyć tych spojrzeń, oddać wymowy wypowiedzi w stylu "rób tak, żeby tobie było dobrze" bez osadzenia w kontekście sytuacji... Temat sąsiadki więc już zostawiam. Lubię ją i na co dzień mamy dobry kontakt, ale teraz mnie wreszcie zdenerwowała. Tyle.

Ale to ja sama siebie rozwaliłam podczas tych prac tak, jak nic innego. Dawno nie poczułam takiego znużenia - nie tylko tym wszystkim, co wokół, ale samą sobą... To ja bowiem wskazałam odpływ od wanny w piwnicy jako nieczynny. Co z tego, że mnóstwo ludzi - z fachowcami na czele - widziało całą sieć; nikt nie wpadł na to, że owszem, z wanny odpływ został wykonany na nowo, ale w ten stary jest wpuszczony na głupiego odpływ z kuchni sąsiadki. To wynikło jednak dopiero później, po analizie wszystkiego, co było do przeanalizowania. I udało się na szczęście ową kuchnię finalnie podpiąć do innego pionu kuchennego, lecącego z innego mieszkania - no bo podpinać teraz starej, rdzawej rury zanurzonej w wylewce i stropie, do świeżutko zrobionego pionu, sposobu już nie było.


Problem został więc rozwiązany dzisiejszym południem. Za robotę ostatecznie musiałam zapłacić trochę więcej, bo wynikło po drodze dużo nieprzewidzianych rzeczy (np. zakup i podłączenie dwóch nowych ustępów), ale jestem rozliczona a wszystko ostatecznie funkcjonuje tak, jak powinno. Wreszcie zostaną wyeliminowane takie problemy w kamienicy jak zalewanie sąsiadki przez zniszczony odpływ z wanny z łazienki wyżej, to jest przez wylewanie się wody pod wannę przez przeżarty odpływ, plus dżdżownice pod wanną i flizami w tejże łazience, źle spływającą wodę z dwóch miejsc, zamakanie ściany w gabinecie. Finalnie wszystkim będzie się żyło lepiej, choć przez chwilę mają trochę gorzej, bo trzeba się teraz uporać z tematem lekko rozwalonych łazienek (w mieszkaniu siostry, tym z problematyczną wanną, jej narzeczony musiał rozkuć kawałek wylewki i ściany, plus flizy z posadzki, a u sąsiadki jest do ponownego zabudowania pion, do pomalowania łazienka i do wymiany 4 flizy posadzkowe). Ale to i tak musiało się stać, by wyeliminować pewne problemy. Ale to ja "robię tak, żeby mi było dobrze". Bo potrzebowałam wymienić pion teraz, żebym nie musiała stać kolejne dwa lata z remontem mieszkania na górze. Co poradzić... Im więcej człowiek robi tak ogólnie, tym więcej w oczach innych robi dla siebie - a fakt, że robi też więcej dla innych, jakoś ludziom umyka. Muszę to przełknąć.



P.S. Jeżeli już nie można się doszukać niczego pozytywnego w fakcie wymiany pionu, to zawsze przecież można się jeszcze cieszyć, że są dodatkowe siedziska na podwórzu ;)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz