niedziela, 24 marca 2013

Początki

Każdy blog jakieś tam początki ma. Moje blogi - a miałam ich w swoim życiu kilka (na ten moment prowadzę jeszcze jeden, w założeniu bardziej osobisty od tego, który być może przypadkiem przeglądasz) - nigdy nie rozrosły się do kultowych czytadeł, sama też nie miałam w sobie na tyle zapału i determinacji, by prowadzić je regularnie przez dłuższy czas. Początki tych dawnych właściwie zawsze wyglądały podobnie: pojawiała się myśl, najczęściej wydawać by się mogło mocno spontaniczna, lecz w rzeczywistości będąca odzewem na ogromną potrzebę ducha do zapełnienia pustki w życiu, w jakiś niematerialny sposób zbliżenia się do ludzi i potrzebę walki z dojmującą samotnością. Siadałam do komputera, wybierałam nazwę, adres, swój pseudonim... I zabierałam się do konstruowania mojego alternatywnego kawałeczka życia. Musiało być pięknie, musiało cieszyć moje oko, powinno przywoływać konkretny nastrój. W efekcie blogi stawały się intensywnie różowe w czarne trupie czaszeczki lub odwrotnie, czarne w różowe serduszka. To miało miejsce, gdy byłam jeszcze nastolatką - ale wcale przecież nie taką! Blogi nie wyrażały mnie, tylko to, jaką chciałam być. Nie miałam nigdy aspiracji do bycia wielką filozofką czy poetką - ot, zawsze marzyłam tylko o tym, by móc czuć się tak, jakie są przeciętnie osoby w moim wieku. Chciałam poczuć że mam tyle lat, ile mam. Nie udało mi się to jednak nigdy. Nawet dziś, licząc 21 zim, czuję się już bardzo starym człowiekiem.

Jestem osobą bardzo zmęczoną życiem. Myślę, że obiektywnie patrząc, można by się pokusić o stwierdzenie, że lekko nie miałam. Wiem, wiele osób ma gorzej... I nie zamierzam na tym blogu rozwodzić się nad moimi problemami, rozterkami, trudami dnia codziennego, codzienną walką o jakieś wyimaginowane przyszłe, lepsze życie. Nie chcę w tym miejscu ani jednej negatywnej emocji, które mnie zabijają od wewnątrz. Może znów próbuję stać się kimś, kim nie jestem - tym razem jednak daję sobie na to pełne przyzwolenie, bo zrozumiałam, że tylko tak mogę ocalić się od zatracenia. Człowiek musi o czymś marzyć, MUSI mieć jakieś cele. Ja od dobrych kilku lat mam jedynie mary senne, widma przyszłości lepszej, w które nie wierze i do których nie dążę, oraz gorszej, w którą, nie czyniąc żadnego kroku, brnę coraz dalej. Mimo stosunkowo ustabilizowanego życia, nie mam motywacji, by dotrwać lepszych czasów... Nikomu nie życzę braku sensu życia. Wobec niego nic, naprawdę nic nie wydaje się wystarczającą motywacją do dalszej egzystencji.

Od 5 lat jestem w bardziej lub mniej szczęśliwym, ale prawdziwym i dojrzałym związku z chłopakiem znanym tak naprawdę od podstawówki. Właściwie to oboje z partnerem dojrzewaliśmy razem, co nie trudno wnioskować patrząc na to, ile mam lat... Mam dwa psiaki, które są, o zgrozo, zaraz po chłopaku najbliższymi mi istotami. Mam też rodzinę - tą bliską, z którą zmuszona jestem mieszkać, póki się nie usamodzielnię, i tą dalszą, części której zazdroszczę, a części nie znoszę. Mam znajomych, raczej żadnych przyjaciół, mam różne dziwne małe zainteresowania, których nie rozwijam do rangi pasji głównie ze względu na notoryczny brak pieniędzy. Mam też różne marzenia, w które nie wierzę, ale które z chęcią raz po raz odtwarzam jak projekcje filmowe w moim umyśle... Ten blog ma mi pomóc przekłuć je w czyny. Zostań ze mną, jeżeli nie masz siły wierzyć w to, że marzenia są osiągalne. Ta notatka jest jedynym nostalgicznym wpisem, na jaki sobie tu pozwoliłam. Od teraz będzie tylko pozytywnie i do przodu :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz