poniedziałek, 6 maja 2013

Wspomnienie Długiego Weekendu - z listów do M.

(...) Może na wstępie powinnam wspomnieć, ale nieplanowanie rozpędziłam się z odpisywaniem, więc ostatecznie piszę to teraz: milczałam przez długi weekend, bo byłam poza domem :) Miałam szalone plany poczynione na ten weekend, z których, z kilku powodów, praktycznie nic nie wyszło. Trochę przez to, że nie wiedziałam, na czym stoję (w kontekście związku z R. i jakichś ewentualnych wspólnych majówkowych planów; chciałam z nim spędzić choć trzy dni, ale do samego końca nie byłam doinformowana przez niego, czy i kiedy będzie mógł się ze mną gdzieś wybrać). A trochę dlatego, że aby moje plany wypaliły, potrzebna mi była... Pałatka. Zamówiłam takową na allegro, tylko troszkę za późno i na darmo oczekiwałam jej dostarczenia w poniedziałek czy tam wtorek. Nawiasem mówiąc, przesyłkę odebrałam dziś... Po co mi pałatka, pewnie zapytałbyś - chyba, że już o tym wspominałam :P Otóż usilnie dążę do realizacji swojego ostatnio wzmożonego pragnienia obcowania z naturą i między innymi gromadzę sprzęty niezbędne do spędzenia dnia poza domem, ba, może kilku, z noclegami "na dziko" w terenie. Takowa pałatka ma mi służyć za lekki (400g), przenośny dach nad głową i osłonę przeciwdeszczową (pełni też funkcję poncha). Jak wspomniałam, doszła mi dziś; wyoglądałam ją, jestem umiarkowanie zadowolona. Teraz już powolutku zaczynam myśleć, kiedy i gdzie by ją przetestować...
Widok za domem na malowaną przez nas w zeszłym roku stodołę  i pięknie kwitnącą, starą mirabelkę

Wracając jednak do długiego weekendu, ostatecznie udałam się w czwartek wieczór z R. do S......... (czyli tam gdzie zwykle, gdzie jego rodzina ma domek po prababci, pełniący teraz funkcję "letniskowego"). W czwartek nie zrobiliśmy już niczego prócz kolacji, cały następny dzień właściwie przesiedzieliśmy w domu; byliśmy tylko na małym spacerze na okolicznych polach, ale jak niebo przyciemniało od wzbierających chmur deszczowych, w ostatniej chwili umknęliśmy do domu przed, jak się okazało, gigantyczną ulewą. Ta trwała zresztą właściwie nieprzerwanie cały dzień i noc, czyniąc przy okazji niemałe szkody: maleńki potok płynący w głębokim rowie przez wieś, mimo przeciwpowodziowych zabezpieczeń i tak niektórym wylał na podwórza, z pól zaś dosłownie spłynęły świeżo posadzone ziemniaki -  następnego dnia obserwowaliśmy je leżące w rowie na całej długości wsi. Booo, następnego dnia poszliśmy eksplorować pieszo nieznaną nam jeszcze Dolinę Sąspowską w OPN-ie... Coś fantastycznego, długo by opowiadać :) 
Pieskowa Skała...

Poza domem spędziliśmy cały zachmurzony i umiarkowanie wilgotny dzień (w przeciwieństwie do naszych butów, przemoczonych przez rosę, ubabranych w błocie wiodących wzdłuż Sąspówki szlaków, zalanych dzięki działalności bobrów). Zrobiliśmy wg google ok. 26km, nie licząc paru bardziej stromych podejść i częstego zbaczania ze szlaku w co bardziej urokliwe zakątki. Wróciliśmy padnięci. Następnego dnia, mimo lepszej pogody, nie byliśmy nigdzie (prócz sklepu, oddalonego od domu jakieś 2-3 km). Trochę posprzątaliśmy domek, trochę poodpoczywaliśmy w ogrodzie, zjedliśmy królika w pieczarkach... I przedłużyliśmy sobie pobyt o jeszcze jeden nocleg, tak to więc wróciłam dzisiaj :) (...)

Na szlaku w Dolinie Sąspowskiej - a raczej nieco poza nim ;)


 Relację z samej wyprawy w Dolinę Sąspowską zamieszczę kiedy indziej, posiłkując się już licznymi zdjęciami z telefonu lubego - mam nadzieję, że nastąpi to wkrótce i do tego czasu pamięć ani ekscytacja mnie nie opuszczą :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz