(...) Może na wstępie powinnam wspomnieć, ale nieplanowanie rozpędziłam
się z odpisywaniem, więc ostatecznie piszę to teraz: milczałam przez
długi weekend, bo byłam poza domem :) Miałam szalone plany poczynione na
ten weekend, z których, z kilku powodów, praktycznie nic nie wyszło.
Trochę przez to, że nie wiedziałam, na czym stoję (w kontekście związku z
R. i jakichś ewentualnych wspólnych majówkowych planów; chciałam z
nim spędzić choć trzy dni, ale do samego końca nie byłam doinformowana
przez niego, czy i kiedy będzie mógł się ze mną gdzieś wybrać). A trochę
dlatego, że aby moje plany wypaliły, potrzebna mi była... Pałatka.
Zamówiłam takową na allegro, tylko troszkę za późno i na darmo
oczekiwałam jej dostarczenia w poniedziałek czy tam wtorek. Nawiasem
mówiąc, przesyłkę odebrałam dziś... Po co mi pałatka, pewnie zapytałbyś -
chyba, że już o tym wspominałam :P Otóż usilnie dążę do realizacji
swojego ostatnio wzmożonego pragnienia obcowania z naturą i między
innymi gromadzę sprzęty niezbędne do spędzenia dnia poza domem, ba, może
kilku, z noclegami "na dziko" w terenie. Takowa pałatka ma mi służyć za
lekki (400g), przenośny dach nad głową i osłonę przeciwdeszczową (pełni
też funkcję poncha). Jak wspomniałam, doszła mi dziś; wyoglądałam ją,
jestem umiarkowanie zadowolona. Teraz już powolutku zaczynam myśleć,
kiedy i gdzie by ją przetestować...
Widok za domem na malowaną przez nas w zeszłym roku stodołę i pięknie kwitnącą, starą mirabelkę |
Wracając jednak do długiego weekendu, ostatecznie udałam się w
czwartek wieczór z R. do S......... (czyli tam gdzie zwykle, gdzie
jego rodzina ma domek po prababci, pełniący teraz funkcję
"letniskowego"). W czwartek nie zrobiliśmy już niczego prócz kolacji,
cały następny dzień właściwie przesiedzieliśmy w domu; byliśmy tylko na
małym spacerze na okolicznych polach, ale jak niebo przyciemniało od
wzbierających chmur deszczowych, w ostatniej chwili umknęliśmy do domu
przed, jak się okazało, gigantyczną ulewą. Ta trwała zresztą właściwie
nieprzerwanie cały dzień i noc, czyniąc przy okazji niemałe szkody:
maleńki potok płynący w głębokim rowie przez wieś, mimo
przeciwpowodziowych zabezpieczeń i tak niektórym wylał na podwórza, z
pól zaś dosłownie spłynęły świeżo posadzone ziemniaki -
następnego dnia obserwowaliśmy je leżące w rowie na całej długości wsi.
Booo, następnego dnia poszliśmy eksplorować pieszo nieznaną nam jeszcze
Dolinę Sąspowską w OPN-ie... Coś fantastycznego, długo by opowiadać :)
Pieskowa Skała... |
Poza domem spędziliśmy cały zachmurzony i umiarkowanie wilgotny dzień (w
przeciwieństwie do naszych butów, przemoczonych przez rosę, ubabranych w
błocie wiodących wzdłuż Sąspówki szlaków, zalanych dzięki działalności
bobrów). Zrobiliśmy wg google ok. 26km, nie licząc paru bardziej
stromych podejść i częstego zbaczania ze szlaku w co bardziej urokliwe
zakątki. Wróciliśmy padnięci. Następnego dnia, mimo lepszej pogody, nie
byliśmy nigdzie (prócz sklepu, oddalonego od domu jakieś 2-3 km). Trochę
posprzątaliśmy domek, trochę poodpoczywaliśmy w ogrodzie, zjedliśmy
królika w pieczarkach... I przedłużyliśmy sobie pobyt o jeszcze jeden
nocleg, tak to więc wróciłam dzisiaj :) (...)
Na szlaku w Dolinie Sąspowskiej - a raczej nieco poza nim ;) |
Relację z samej wyprawy w Dolinę Sąspowską zamieszczę kiedy indziej, posiłkując się już licznymi zdjęciami z telefonu lubego - mam nadzieję, że nastąpi to wkrótce i do tego czasu pamięć ani ekscytacja mnie nie opuszczą :)
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz