piątek, 25 października 2013

Zlot Reconnet jesień 2013

Od kilku dni wciąż żyję wspomnieniami zlotu forum www.reconnet.pl, na który to, po krótkich wahaniach, zdecydowałam się pojechać. Decyzja nie była łatwa z dwóch zasadniczych powodów: jestem w gruncie rzeczy pragmatykiem i muszę kalkulować, analizować, oceniać ryzyko, ważyć potencjalne zyski i straty - a tu było to wyjątkowo trudne do oszacowania, bo zwyczajnie nie wiedziałam, w co się pakuję ;) Na forum zarejestrowałam się w kwietniu, jednak byłam użytkownikiem nieaktywnym, inaczej - głównie biernie korzystającym z treści zawartych na forum. Co bowiem mogłam dodać od siebie na jednym z największych forów o tematyce survivalowo-bushcraftowo-różnej, kiedy to nic sobą pod tym kątem na razie nie prezentuję?... Jestem całkiem świeża i zielona w tym środowisku - jeszcze wiele lat minie, zanim będę mogła tak naprawdę z pełną świadomością stwierdzić, że wiem, jak wiele nie wiem... Na razie stoję dopiero u progu tej odmiennej rzeczywistości.

Jak to się zatem stało, że w ogóle na zlot postanowiłam się wybrać?... Ano, swoim zwyczajem śledziłam uważnie wątki zlotu dotyczące, w duchu zazdroszcząc i żałując, że nie znam tego środowiska. Z naprawdę niewieloma osobami dane mi było zamienić parę słów na forach - tym i młodszym bracie (http://bushcrafter.vipserv.org), na żywo pierwszy raz rozmawiałam z jego przedstawicielami zaledwie tydzień przed zlotem (czyli po decyzji o wybraniu się nań ;))... Poza tym czytuję regularnie parę szczególnie interesujących blogów o danej tematyce. Tak samo swoim zwyczajem w pewnym momencie nie wytrzymałam i postanowiłam troszkę na głos pozrzędzić - że bym się na zlot wybrała, ale dojazd mam kiepski... Heh, marne to było z perspektywy czasu - teraz już wiem, że na taki zlot mogłabym jechać i na drugi koniec Polski :) Ktoś mnie wówczas stuknął wirtualnie w głowę, skutecznie z resztą - odłożyłam wszelkie lęki i obawy na bok, obeszłam dookoła nie najlepszą sytuację finansową, poinformowałam mamę i przemilczałam temat przed chłopakiem, by go na zaś nie denerwować... I poczułam ekscytację silniejszą od wszystkich trosk i niepokojów, co było dla mnie najlepszym dowodem na to, że będę żałować, jeśli nie spróbuję... Więc pojechałam, zobaczyłam, wróciłam i na zawsze zapamiętam, że warto było :)

W kwestii dojazdu udało mi się porozumieć z innym Krakusem wybierającym się na zlot samochodem, Irolem. Miał z nami jechać ktoś jeszcze. Już to było dla mnie swoistym wyzwaniem - zaufać i wsiąść do samochodu obcego faceta, który jedzie w obce miejsce... Gdzie się podziała moja ostrożność i nabyty X lat temu brak zaufania do ludzi? Nie wiem, wiem tylko, że to było potwornym balastem i teraz wreszcie mogę złapać oddech i czuć się naprawdę swobodnie... Umówiliśmy się pod Galerią Kazimierz. Tam czekałam dłuższą chwilę (byłam przed czasem), wreszcie przez telefon zostałam poproszona o obrócenie się w prawo. Klasyczny odruch - lewo, refleksja, prawo - i namierzyłam wzrokiem sporą zagraniczną terenówkę. Wysiadł z niej Irol, mężczyzna odziany w moro (pierwsze skojarzenie - rangers jakiś :P), przedstawiliśmy się sobie, moje bagaże zostały zapakowane i usadowiłam się w imponującym samochodzie po lewej stronie kierowcy (dziwne uczucie:)). Czekaliśmy jeszcze na NumLocka, którego Irol namierzył na przejściu dla pieszych, znów krótkie przywitanie i jedziemy po kolejnych na dworzec autobusowy... Tak poznałam pozostałych towarzyszy jazdy, Soohy'ego wraz z kolegą. Tego dnia miałam jeszcze poznać tylu nowych ludzi...

Na podbój Śląska pojechaliśmy przez Olkusz, w sumie dość niespiesznie. Za ten czas miło rozmawialiśmy sobie o sprawach wszelakich, zastanawialiśmy się też, gdzie nas wywiezie nawigacja "zjechałeś z trasy - nowa będzie lepsza"... A że śląskie drogi okazały się rozkopane i pozamykane, nie obeszło się bez zignorowania barier na jakimś zamkniętym odcinku i jechania przez park ;) Najwięcej szukaliśmy odpowiedniego dojazdu do Pogorii IV - zbiornika wodnego, na którym znajdowała się wyspa stanowiąca nasz cel podróży. Wreszcie dotarliśmy pod sam brzeg, wysiedliśmy, wzięliśmy bagaże... Nastał już wieczór, z czarnej i cichej wyspy ku memu zaskoczeniu nie było słychać nawet szmeru, w pewnym momencie pośród zarośli przebiły się światła latarek zmierzających ku nam zlotowiczów. Przeprawili nas oni przez kanał pontonem, przywitali jak swoich i zaprowadzili na miejscówkę. Pasikonik, poznany tydzień wcześniej w Beskidzie Śląskim, pomógł mi się zaklimatyzować - w tym znaleźć miejsce na rozłożenie swoich gratów i zrobienia zadaszenia z poncha, zrobić to zadaszenie, wreszcie trafić do ogniska i poczuć się tam nie tak całkiem już obco :) Tu oczywiście wystąpiła seria przywitań i uścisków dłoni, po czym... No właśnie, tu wszystko zaczyna się zlewać :D

Nie umiem powiedzieć na podstawie własnych wspomnień, co kiedy się działo. Mogłabym się wspomóc relacjami, które pojawiły się na innych blogach, cudzymi zdjęciami - bo własnego aparatu zapomniałam wziąć - ale skoro tak, to wolę pozostać przy tym gigantycznym chaosie panującym w mojej głowie, bo jako całokształt mi nie przeszkadza, a nawet pozostawia przyjemne poczucie, że się działo... ;) Bo działo się wiele. Były rozmowy z ludźmi, których do tej pory kojarzyłam z czytanych blogów, forum lub też nie kojarzyłam wcale, były sprośne kawały i przednie zabawy mocno wstawionych już zlotowiczów, były trunki wszelkiego rodzaju, smaku i procentowości, przekąski na ciepło i zimno, cały stół zastawiony najrozmaitszymi specjałami i przysmakami - w tym czosnek niedźwiedzi, mazidła, grzyby, sosy, syropy, smalce i smarowidła, wreszcie coś, co okazało się dla mnie chyba największym zaskoczeniem degustacyjnym - sało ;D Od stolika w pewnym momencie oderwało mnie pojawienie się jubileuszowego tortu - był wyborny, a jedzenie go "z ręki" dopełniało poczucia swojskości. W wyjątkowo zacnym towarzystwie nie można się było poczuć nieswojo i skrępowanie - muszę przyznać, że dawno nie czułam się tak dobrze i normalnie... Nie musiałam przejmować się niczym z tych rzeczy, które normalnie w życiu codziennym mnie ograniczają. Zero wrogości, uprzedzeń i zimnego dystansu ze strony otoczenia, za to wszechstronna życzliwość, pogoda ducha i wyśmienite nastroje podsycane mało wysublimowanymi, rubasznymi dowcipami w przeważającej mierze męskiego grona... Jeden ze zlotowiczów był po zlocie ciekaw kobiecego spojrzenia na sprawę - ano, swoją opinią zaskoczyć nie mogę, niczym mnie Panowie nie zgorszyliście i nie rozwaliliście na tyle, bym miała umrzeć ;P Jedyny uszczerbek na zdrowiu, jaki zaznałam, to trwałe wrycie się w głowę pewnych tekstów ;] ("namówiłeś mnie, ty to umiesz zagaić", "ty chu*u", "gdzie jest krzyż", "ludzki* pan, kopnął a mógł zabić" i tak dalej, ponadto nie mogę zapomnieć m.in. o skórzanych stringach z ćwiekami od wewnętrznej ;)) A, no i nie mogę nie wspomnieć o tym, że odchorowuję teraz w domu spontaniczną kąpiel w ubraniach w wodach Pogorii;) Bo takowa miała miejsce następnego dnia, poprzedzona skonstruowaniem przez kilku panów wyśmienitej jednostki pływającej Doris. Tak, następnego dnia działo się tak wiele, że po prostu nie da się tego wszystkiego opisać... Po prostu, atmosfera była przednia, a kolejnych zabawnych sytuacji, pogawędek, nowej dawki czarnego humoru, ciekawych napojów i specjałów, wreszcie posiadówy przy całodobowym ognisku nie brakowało :)
Nie potrafię niestety napisać w tym temacie nic choć trochę bardziej poukładanego czy dobitniejszego. Tak naprawdę prawdziwie wymowne są zdjęcia powstałe podczas imprezy - również te nieopublikowane ;), czy też filmiki udostępniane przez zlotowiczów na forum. W gruncie rzeczy nie żałuję, że nie wzięłam aparatu - ilość zdjęć jest powalająca, jakość wyśmienita, obrazy trafnie wywołują konkretne wspomnienia - i to one są najważniejsze, wciąż żywe i niezmiennie cieszące buzię, a nie przynudnawe słowo pisane ;)

Zakończę zatem tylko w takim duchu, jak zaczęłam - tj dnia trzeciego, po jajecznicy, kawie, sesji zdjęciowej i ogarnięciu siebie i wyspy, większości towarzystwa zebrało się na powrót mniej więcej o podobnej porze. Gdy już wszyscy chętni wraz z bagażami i śmieciami zostali przeprawieni na właściwy brzeg, porozchodziliśmy się grupkami z uśmiechami na twarzy - i nie wierzę, by ktoś z towarzystwa nie zechciał się wybrać za pół roku na zlot wiosenny ;)



Dziękuję pięknie Organizatorom za przygotowanie naprawdę zacnej miejscówki i ogarnięcie wszystkiego w pięknym stylu (komu nie było dane docenić widoków roztaczających się z szaletu, niech żałuje ;)), Kuchmistrzom za przepyszne wędzonki, gulasz, rosół, placki, korzonki, jajecznicę, kawę czarną jak noc i słodką jak grzech, Smakołykozapewniaczom za słoiczki, pojemniczki i buteleczki z wszelkimi specjałami na stole i pod stołem, Drwalom za niegasnący ogień, Budowniczym i Majstrom za jednostkę pływającą i wędzarnię, Rozmówcom za głębokie rozmowy i pogawędki o wszystkim i niczym, Mistrzom i Nauczycielom za wymiar dydaktyczny imprezy, z którego też dane mi było skorzystać, Dobrze Radzącym za dobre rady, Bawiących za ich niezapomniane teksty i czyny, Fotografom za genialne zdjęcia (które bezczelnie zgromadziłam w swoim komputerze ;)), Chomikowi za niestrudzoną konwersację i słodkie uszka, Latającej Myszy - za to, że we mnie nie przywaliła, Wszystkim Pozostałym, za to, że przyczynili się do takiej a nie innej atmosfery zlotu... I jeszcze osobne podziękowania Agacie, dzięki której kąpałam się w październiku i nie musiałam potem siedzieć w przemoczonych ciuchach czy też latać z gołą dupą ;P, której też smalczykiem i grzybkami raczyłam się po zlocie w domu;)

Dzięki, ludzie Reconu! :)


*ludzki, cholera, LUDZKI nie dobry -jak mogłam pomylić! :D

7 komentarzy:

  1. I to ciągłe namawianie do złego :)

    OdpowiedzUsuń
  2. " ...Co bowiem mogłam dodać od siebie na jednym z największych forów o tematyce survivalowo-bushcraftowo-różnej.., " - możesz dodać organizację wyjazdu :D na to zawsze znajdą się chętni a i wiedzą się wówczas podzielą ;)

    "...jubileuszowego tortu - był wyborny, a jedzenie go "z ręki" dopełniało poczucia swojskości..." - a z czyjej ręki jadłaś się niedyskretnie zapytam ;P

    Super !! Zazdroszczę wyjazdu !
    Ale uważaj, bo teraz to już każdy taki będzie, fantastyczny i pełen wrażeń :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. -No organizacji na razie nie mam kiedy dodać, bo w te dni, kiedy będę miała czas, już się pojawiają propozycje udania się tu i ówdzie :) Na tak byczym forum ciężko, żeby nikt nigdzie w danym momencie się nie wybierał... A ja chętnie skorzystam i się podepnę do jakiejś ekipy :)

      -Hehheh, z własnej ręki :P Jakby mnie ktoś nim karmił, to swojsko by mi mogło nie być... Chociaż kurczę, następnego dnia w sumie ktoś mnie dokarmiał na tej zasadzie różnymi smacznymi kąskami :D

      -Tak, tego najbardziej się teraz mogę obawiać :) Właściwie już żyję tylko kolejnymi wypadami w teren, o każdym weekendzie myślę jako o potencjalnym wyrwaniu się w teren...

      Usuń
  3. Masz jakieś fotki Niszko ?? Wypad wygląda na udany :)) Pozdro

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zdjęć mam, żeby nie skłamać, dokładnie 796 ;] Jest to zbieranina większości (taak, nie wszystkich :P) tych, które Zlotowcy w swej życzliwości udostępnili publicznie na forum :) można do nich dotrzeć tu: http://www.reconnet.pl/viewtopic.php?t=5704 - ja ich udostępniać na blogu nie będę, bo nie są moje i czułabym się w obowiązku poinformowania o tym zamiarze właścicieli, a w sumie skoro sama sobie jestem winna niezabrania aparatu to i relacja "goła" powstała. Ot tyle gwoli wyjaśnień ;) A wypad był naprawdę udany, co z resztą można wywnioskować, oglądając zdjęcia i czytając pobieżnie zalinkowany wątek :D

      Usuń