niedziela, 9 marca 2014

Siłą rozpędu, czyli jak można świętować dzień kobiet :)

Jak już się w coś angażować, to na całego. Gdy wieczorem w telewizji postawiona została teza mówiąca mniej więcej tyle, że rozwój zainteresowań i oddawanie się jakimś pasjom jest człowiekowi bardzo potrzebne i pomocne, Luby, zapytany przez moją mamę "a co Ty robisz lub chciałbyś robić tak w wolnym czasie, dla poczucia satysfakcji" opowiedział "ja? ja to bym chciał rozwalić do końca tą drewnianą ścianę w piwnicy"... To już chyba nie wymaga komentarza :)

Stało się bowiem tak, że w dniu wczorajszym dokończyliśmy to, co zaczęliśmy w piątek: pomieszczenie piwniczne uzyskane dnia poprzedniego dzięki rozwaleniu przez Mojego drewnianych ścian działowych zostało przez nas praktycznie całkowicie opróżnione z węgla i miału węglowego, który to wypełnił ok 50 sześciesięciolitrowych worków - wyszło tego mniej więcej 1,5 tony... Chłopak wyniósł to wszystko i czeka to teraz do zabrania przez jego rodziców w najbliższym czasie. Pozostałe 15 worków zapełniło się odpadami typu piach, popiół, sadza, glina, zabrudzony miał, drobny gruz, śmieci, łupiny orzechów i jeden doskonale zmumifikowany szczur ze sterczącym ogonem (miał nawet powieki! :D). Wszystkie żywe zapewne zdążyły się już na samym początku ewakuować, gdy tylko posłyszały pierwsze przeszywające ciszę dźwięki młota walącego ściany (i mojego, wybijającego gwoździe z desek). Ku naszemu zdziwieniu po usunięciu tego wszystkiego chłopak przestał zahaczać głową o sufit, a pod naszymi butami ujawniła się wyłożona z cegieł posadzka. Tym samym konieczność robienia w pomieszczeniu w najbliższym czasie wylewki nie jest już tak oczywista; prawdopodobnie luki w posadzce uzupełni się cegłą lub płytami chodnikowymi, których akurat w piwnicach dostatek, taki standard na narzędziownię na razie wystarczy. Problem stanowić może jedynie ziejąca dziura w jednym rogu piwnicy, będąca zasypaną (nie wiemy, na ile celowo) studzienka kanalizacyjna; była ona wcześniej przysłonięta nieszczelnie deskami i jakąś płytą meblową czy czymś takim, generalnie mam obawy, że jest to czynna studzienka, do której wpuszczony jest cały jeden pion kanalizacyjny, że jest tylko powierzchownie przysypana i jak się to ruszy to coś w środku się odblokuje i cały ten gruz i piach poleci w kanał, piernicząc nam odpływ.
W najbliższym czasie trzeba będzie coś z ową studzienką poczynić, po tym pozostanie uzupełnienie ubytków w "posadzce", uprzednie wybranie jeszcze resztki węgla z dziury w drugim rogu (jak w kopalni, do dna jak na razie się nie dokopałam, hehe stoimy na jakimś złożu ;)), potem - w wersji szybszej, tańszej i prostszej - wykucie zamurowanego okienka piwnicznego, przeniesienie kupy gruzu (ten będzie wykorzystany na zrobienie wylewek w pomieszczeniach pod przyszłą pracownię), pobielenie ścian i rozsądne rozmieszczenie w gotowej narzędziowni narzędzi właśnie; wreszcie będą zgromadzone w miejscu, teraz walają się po całej kamienicy i nigdy nic nie można znaleźć (miotła jest w piwnicy, na strychu, w zagraconym pustostanie czy gdzie? i tak z każdą śrubką, wiertarką, młotkiem, pistoletem, piłą...).

Ponieważ z robotą wystartowaliśmy wcześnie (chłopak był jednym z kilku oczekujących na otwarcie budowlanego z rana, kiedy poszedł po worki - no, potem jeszcze jedliśmy śniadanie i poszliśmy jeszcze raz do budowlanego po buty robocze) i uwinęliśmy się dość sprawnie (tu muszę wyznać, że zasadniczo ja to pełniłam bardziej rolę wspomagającego, tj trzymałam worki, wyciągałam te swoje gwoździe i takie tam), siłą rozpędu nie zatrzymaliśmy się tylko na tej piwnicy; Mój wziął się za rozwalanie wszystkich pozostałych drewnianych ścian. Pozwoliłam sobie stworzyć taką małą paintową wizualizację, bo dokumentacją zdjęciową nie mogę się posłużyć... :P
I tak R. rozwalał po kolei ściany, odbijał młotem decha po desce, belka po beli, a ja odbierałam to potem na boczek, by zabezpieczyć wystające gwoździe - czyli je wyciągałam, a jak się żywcem nie dało, to dobijałam do powierzchni, żeby nikt się potem na to nie nadział. Rozdzielałam potem deski na dwie kupy - do spalenia i na deski, które się mogą ewentualnie przydać przy okazji robienia izolacji wodnej fundamentów od strony podwórza. W międzyczasie zjedliśmy przygotowany przez mamę obiad, wcześniej upieczone przez siostrę ciastka. Chłopak skończył robotę chwilę przed siedemnastą, padnięty. Ja jeszcze zostałam dla kilku desek i jednych drzwiczek, z których nie zostały odbite zawiasy, wajchy, kłódki i takie tam inne ustrojstwa. Właśnie z młotem w ręku zastał mnie narzeczony siostry, który zapuścił się na chwilę przed ich wyjazdem w jego rodzinne strony w czeluście piwniczne... by wręczyć mi tulipanka :) Odłożyłam młotek i przyjęłam kwiatka, nie powiem, mocno ubawiona sytuacją... Chwilę później skończyłam swoją robotę i dołączyłam do chłopaka przy kawie. Bo, żeby nie było - chciał mi kupić kaktuska w budowlanym, ale zaprotestowałam ;) Przeszedł się więc ze mną jeszcze z rana do cukierni po ciacho, które właśnie na miłe zakończenie dnia dane mi było wszamać :)



Brak komentarzy:

Prześlij komentarz