piątek, 7 marca 2014

Jak w kopalni

Chłopak jednak przyjechał mi pomóc, co do końca nie było takie oczywiste - wcześniej tak mniej więcej na koniec tygodnia planowaliśmy trochę podziałać, ale wczoraj jeszcze straszył, że przesunął im się montaż u klienta na "nie wiadomo kiedy", co mogło przypaść właśnie dnia dzisiejszego lub jutrzejszego. Zabrałyśmy się zatem z mamą za zbiurokratyzowaną wersję "darcia pierza" - tj kilku pudeł dokumentów kamienicy z kilku-kilkunastu lat wstecz, które już absolutnie do niczego przydać nam się nie mogą. Podczas tejże porywającej czynności właśnie zadzwonił chłopak, żebym przygotowała cały złom spod "dziewiątki" (mojego przyszłego mieszkania), który tam selektywnie nagromadziliśmy do wywiezienia osobno podczas wielkiego sprzątania. No i potwierdził, że do mnie przyjedzie. Było po dwunastej.

Razem z mamą zniosłyśmy cały złom na klatkę schodową od strony wejścia do kamienicy, żeby rodzice chłopaka, mający "po drodze" przyjechać po to busem dostawczym (jechali po jakieś okucia do pryszniców) nie musieli się na długo niepotrzebnie zatrzymywać. Przyjechali, złom odebrali i pojechali, a Bub został :)

Zjadłam obiad, poszliśmy do sklepu po worki i zeszliśmy do piwnicy działać. Przewidziane działania, od których trzeba było zacząć, to rozwalanie w jednej części piwnic drewnianych przepierzeń, które wydzielały mniejsze komórki dla dawnych lokatorów, a następnie ruszenie kupy miału węglowego, który od lat tam zalega. W ogóle idea jest taka, że remont generalny mieszkania chcę powiązać (bo ma to po prostu sens) z generalnym remontem takiej większej, kilkupomieszczeniowej suteryny, w której chciałabym zrobić docelowo pracownię protetyczną. A żeby ją ruszyć, muszę najpierw wynieść z niej wszystkie rzeczy do innej piwnicy, którą przedtem też trzeba uprzednio przygotować... Tak trafiamy właśnie do rzeczonej piwnicy, którą zgodnie z planem ruszyliśmy dzisiaj. Nie da się ukryć, że bez "pomocy" Mojego (a tak naprawdę zasadniczej części roboty przez niego zrobionej), chyba w życiu bym tego nie ruszyła. Do tego trzeba było nie tylko sporej siły, ale przede wszystkim niebywałego samozaparcia, którego ja nie mam w takich okolicznościach za grosz (siadam i zaczynam dumać ;)), a on, z natury wielki entuzjasta prac wszelakich, ma aż nadto. Teraz po kąpieli leży w pokoju i cierpi, bo coś go tam solidnie w trakcie pracy rozbolało - no ale to nie był powód, by sobie przerywać ;)...

Pozostaje mi zatem odnotować: przepierzenia (3 ściany, cholerstwo zbite jak nie wiem) rozwalone, gwoździe (całe mnóstwo) z desek i belek powyjmowane (lub zagięte, żeby się nikt na to nie nadział), 19 worków (chyba) 60litrowych miałem i węglem załadowane. Jutro ciąg dalszy działań :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz