W przedszkolu myślałam, że odkryłam dowód na teorię ewolucji. Miały nim być żyrafy i ich długie szyje - no bo czemu akurat im się takowe wykształciły, jak nie przez to, że wyciągnęły im się na skutek sięgania do coraz wyższych drzew? ...Paręnaście lat później, na lekcji biologii w liceum dowiedziałam się, że dokładnie w ten sam sposób rozumował bodajże Karol Linneusz. Niestety, błędnie - ale i tak poczułam satysfakcję, że mój dziecięcy rozumek kiedyś tam dobił rozumowi uczonego ;)
W dzieciństwie miałam wiele mniej lub bardziej trafnych teorii. Uważałam na przykład, że dowodem na obracanie się kuli ziemskiej jest fakt, że jak się pokręci w kółko, to potem świat wokół nas wiruje. Nie umiałam tylko tego wytłumaczyć. Bawiąc się kiedyś w przedszkolu z koleżanką "odkryłam" znowuż, że można myć ręce bez użycia wody - ot, piaskiem. Postanowiłyśmy zatem obie nie myć rąk w tradycyjny sposób. Innym moim pomysłem było zaprojektowanie realistycznego kosmity - nie takiego z czułkami i antenką, ale galarety, która w pojedynkę nie miała prawa bytu, egzystowała w kolonii w oparciu o założenie, że ruch się znikąd nie bierze - zatem konsumując innych członków "Wielkiej Galarety" wprawiała w ruch struktury organizmu, które od tych największych aż po najmniejsze przekazywała ruch dalej; w ten sposób skonsumowany kolega obok przesuwał się układem pokarmowym, by później był wbudowywany w struktury ciała. Wszystko zaś sprowadzało się do nieustającego trwania.
W ogóle byłam bardzo ciekawskim i spostrzegawczym dzieckiem, bardzo ambitnym i dumnym z resztą. Imponował mi kolega, który w wieku 5 lat umiał już ładnie pisać i płynnie czytać. Denerwowało mnie, że inne dzieci rysują słoneczka i kwiatki z oczkami i buźkami, przecież takie nie były. Jeszcze bardziej irytujące i wzbudzające we mnie swego rodzaju litość było rysowanie słońca poprzez zamalowywanie trójkąta w rogu kartki na żółto - przecież słońce jest kulą... I ludzie bez palców, lub kobiety z "kanciastymi" włosami. Co tu wiele mówić, widziałam po prostu więcej niż niektóre dzieciaki;)
Dziecięca pewność siebie umacniana była mocno przez zabiegi taty - a to wziął mnie na konkurs piosenki przedszkolaka, a to na wernisaż znanej malarki, której wręczyłam własnoręcznie malowaną kopię jej obrazu, na co dzień zaś wołał mnie do swoich poważanych znajomych, bym się w sukieneczce przedstawiła moją stałą formułką: "Nazywam się Kasia K...... L....., a na koooooońcu Katarzyna" :) Dzięki temu oraz wrodzonej chyba umiejętności dowartościowywania się w każdej sytuacji (np wmawiając siostrze, że jest adoptowana, bo ma inne oczy, lub wymuszając na mamie stwierdzenie, że jestem jej najładniejszą córką), w okres wczesnoszkolny weszłam z podniesioną głową, pełną pytań z resztą.
Interesowało mnie wszystko i nie zadowalały mnie odpowiedzi "na odwal się". Pamiętam, że opiekunka wydała mi się w pewnym momencie niekompetentna, bo mówiła, że najmniejszą jednostką czasu są sekundy - a ja przecież w ciągu sekundy potrafiłam na przykład parę razy mrugnąć. To jak to tak? Zadawałam więc pytania dociekliwie i póki uzyskiwałam na nie odpowiedź, byłam bardzo ciekawa świata i pomysłowa. W pewnym momencie coś się jednak sypnęło.
Okres podstawówki rozpoczął we mnie powolną przemianę. Nauczyciele przestali rzeczowo odpowiadać na moje pytania, mówiąc, że dowiem się w swoim czasie. Niektórzy z nich zaś byli zwyczajnie niedoedukowani - kobieta przez 40 minut uczyła nas o ostnicach, gdy wreszcie nie wytrzymałam, i zwróciłam jej uwagę, że w podręczniku nie piszą o OSTNICACH, tylko o o OSTAŃCACH SKALNYCH; ale ona w ogóle była ewenementem na skalę kraju ;) Równolegle świat okazywał się wciąż mnie zaskakiwać, na kolejne rzeczy zwracałam uwagę, coraz więcej elementów rodziło pytania o szczegóły działania, funkcjonowania, ciągu przyczynowo-skutkowego. Przestałam to wszystko ogarniać, nikt nie próbował mi niczego wyjaśniać - więc odpuściłam.
Nałożyło się oczywiście na to parę przyczyn, jednak na pewno w jakimś sensie to system zawinił. Z dziecka pełnego ciekawości poznawczej, niegłupiego na dodatek, stałam się nastolatką, która zaczęła się wycofywać, gdy coś ją przerastało, gdy czegoś nie mogłam zrozumieć. Zaczęłam iść na skróty, co było łatwe przy doskonale wykształconej zdolności do kombinowania - zawsze umiałam ustawić się tak, by się nie narobić i jeszcze coś na tym zyskać. Opracowałam techniki manipulacyjne niemal do perfekcji ;) Kształtując jednak swoją osobowość w tą stronę pozwoliłam sobie "nie męczyć się" w zdobywaniu odpowiedzi na nurtujące pytania. I tylko ich lista się wydłużała...
Nie dowiedziałam się nigdy, jak dokładnie działa telewizor. Niby teorię znam, ale jakoś tak nie mogę tego ogarnąć. Komputery to dla mnie czarna magia, a internet przekracza wszelkie granice wyobraźni. Przyjęłam, że po prostu są w życiu codziennym. Nie tylko jednak przestałam nadążać za postępem technicznym; dostając do ręki narzędzie do nieograniczonego wręcz poznawania muzyki czy filmów, przestałam się tym całkowicie interesować. Ostatnim (i pierwszym) zespołem, jakiego słuchałam non stop, były Wilki. Miałam ich kasetę, nawet na konkursie szkolnym Mini Playback Show odtwarzałam ich piosenkę, z rozwianym włosem, w okularach, błyszczącej marynarce i lśniących dzwonach. Po Wilkach był jeszcze incydent z Ich troje a później z Metallicą, ale to za sprawą starszej siostry. Tak więc, stałam się człowiekiem bez zainteresowań.
Nie słuchałam żadnej muzyki, żadna też mi nie przeszkadzała. Nie orientowałam się w nurtach muzycznych, w nowościach książkowych i grach komputerowych, nowinkach technicznych, nie znałam nazwisk gwiazd i aktorów. Równocześnie życie kazało mi szybciej dorosnąć i orientować się w nieruchomościach, administracji, kwestiach remontowo-budowlanych, w prawie. Tylko jakoś nie byłam w stanie znaleźć nikogo, kto by nadawał na tym samym poziomie, kto by rozumiał konstrukcję stropu czy dachu, kto by wiedział, jakie są sposoby izolacji wodnej budynku. Z drugiej jednak strony są to zagadnienia mocno męskie, a chłopcy w moim wieku jeszcze się tym nie interesowali - z resztą straciłam z nimi od zawsze świetny kontakt. Skończyły się zabawy w tynkowanie błotem muru, w budowanie baz i schronów, przygotowywanie pułapek, w wojnę, w "Nikt Nas Nie Może Zobaczyć", w gangi... Musiałam stać się dziewczynką w spódniczce, która codziennie chodzi do kościółka a potem grzecznie idzie spać po dobranocce. W ten sposób zatraciły się gdzieś we mnie pierwotna potrzeba poznawcza i zapędy ku "okiełznaniu" świata w podwórkowych warunkach.
W tym stanie zawieszenia dotrwałam aż do teraz - kiedy to hasło "survival" na nowo wzbudza moją dziecięcą ciekawość poznawczą, kiedy z zainteresowaniem czytam o kolejnych technikach rozpalania ognia, uzdatniania wody, leczenia i żywienia się środkami dostępnymi w naturze. I ruszam z domu, bo nie przeraża mnie już aż tak wizja poznania świata. Mam pasję. Zaczynam sobie przypominać, kim mogłam być.
U mnie pod domem przy długim na 15 m płocie dostrzegam niecierpka, poziewnika, nostrzyka, czosnaczka, kurdybanka że o mniszku i pokrzywie nie wspomne. dla innych to chwasty. ranem w drodze do pracy na bezchmurnym niebie przed wschodem Słonca, na lewo od Oriona widze Jowisza gdzie inni widza jakas jasna "gwiazdę". Ja to nazywam zdobygg..wanie gwiedzy zbednej do zycia ale lepsze to niz kazda wolna chwile wykorzystywać na bycie na bieżąco z Dlaczego ja, trudne sprawy itp;-) Tacy ludzie ciekawi świata to romantycy dzisiejszych czasow
OdpowiedzUsuń...Czy aby na pewno zbędnej?
UsuńOwszem, na co dzień taka wiedza nikomu nie jest do egzystencji potrzebna - ale to dla tego, że nasze społeczeństwo podzielone jest na wyspecjalizowane w konkretnych dziedzinach grupy. Póki się to wszystko trzyma kupy, to fajnie. Niech jednak przyjdzie jakiś kataklizm, czy też ogólnoświatowa katastrofa - i wszyscy ci, którzy są specjalistami w wąskiej dziedzinie, nie poradzą sobie z przetrwaniem jako jednostka.
Ja żałuję, że tak mało wiem. Chciałabym ogarniać wszystko po trosze, w stopniu umożliwiającym mi późniejsze własne prymitywne "wynalazki" i odkrycia, jak zajdzie potrzeba.
fajnie piszesz origamiiptaki.blogspot.com zapraszam
OdpowiedzUsuńCiekawie napisany post, czyta się z ciekawością ?
OdpowiedzUsuńW taki razie gdzie planujesz wyruszyć w najbliższym czasie :))
Pozdrawiam.
A chyba na tą Mogielicę, na którą ostatnio miałam zakusy, a wyszedł z tego Ćwilin i ona tylko na zdjęciach ;)
UsuńA po niej zobaczymy, na co pozwoli pogoda - bo nagromadzony sprzęt pozwala na razie na naprawdę niewiele.
Również pozdrawiam Damianie:)
Pięknie zbudowane zdania.
OdpowiedzUsuńJak widać dzieciństwo to ważny okres w życiu, tak więc warto go kontynuować wbrew zasadom i moralności "świata dorosłego". Tylko wtedy będziemy mogli szkać i uczyć się dalej. Nie poprzez tytuły, specjalizacje itp. Tylko w naturalny sposób, poprzez ciekawość, która nie musi być pierwszym krokiem do piekła, a jedynie lub aż do świata.
Pozdrawiamy: Adrian i K-lif
Oo, miło mi, że znalazłeś Adrianie w Norwegii chwilę na mój wpis :) Dziękuję za motywujące słowa. Czasem zdarza mi się wątpić, a dzięki takiemu potwierdzeniu, jak Twoje, wiem, że wcale nie idę w złym kierunku.
UsuńTrzymam kciuki za powodzenie Waszej wyprawy, moje psiaki, gdyby o niej wiedziały, trzymałyby wszystkie łapy ;)
A innych pozwolę sobie zachęcić do odwiedzenia bloga Vagabundogów, których obecnie w Norwegii reprezentuje Adrian i K-lif :P