czwartek, 26 września 2013

Wagary w Dolinkach Krakowskich

Wstałam troszkę później, niż zamierzałam, ale i tak wygrałam w tej porannej walce z samą sobą nieco więcej dnia, niż ostatnio mam w zwyczaju. W przeciwieństwie do ostatnich poranków, tegoż przedwczorajszego miałam odmienne plany na spędzenie dnia, zatem motywacja była lepsza. Postanowiłam bowiem jeszcze poprzedniego wieczora dać sobie oficjalne zezwolenie na dezercję z zajęć szkolnych, by wykorzystać ten czas odmiennie, lepiej - restartując się w jakichś miłych okolicznościach przyrody. Już od dłuższego czasu przekładałam to moje wyjście w teren, najczęściej z braku czasu lub braku sprzyjających okoliczności. Tym razem, kosztem wf-u co prawda, miałam do dyspozycji calutki dzień. Zbyt krótko, by wybyć w prawdziwe nieprzebyte leśne ostępy, ale wystarczająco, by wybrać się wreszcie w Dolinki Krakowskie.

Park Krajobrazowy Dolinki Krakowskie leży na północny zachód od Krakowa, w odległości może 20km... Wstyd się przyznać, ale jako rodowita Krakuska nigdy tam nie byłam. Czytałam za to wiele razy o tym urokliwym obszarze, w granicach którego leży siedem większych podkrakowskich dolinek jurajskich... Nie wiedziałam tylko, które z nich obrać za pierwszy cel i jak się tam dostać. Mieszkam w innej części miasta, okazało się zatem, że dojazd komunikacją miejską zajął mi około godziny. Szybciej byłoby busem jadącym z centrum miasta do pobliskich Krzeszowic, ale o tym dowiedziałam się będąc już w drodze. Postanowiłam dojechać do Kobylan i stamtąd rozpocząć wędrówkę Doliną Będkowską, później zaś wrócić Kobylańską.


W załamaniach, moja wyświechtana mapa okolic Krakowa jest już mocno nieczytelna. Gdy dojechałam zatem do Kobylan, postanowiłam upewnić się co do kierunku swojej wędrówki, zagajając przyjemnie wyglądającą starszą panią na przystanku. Bardzo żywo zabrała się za tłumaczenie mi, że mogę iść prosto i skręcić w lewo, ale tu jest duży ruch samochodowy, więc lepiej, bym poszła w lewo i później skręciła w prawo, by przy takim wielkim modrzewiu znów odbić w prawo... Wyobraziłam sobie szmat drogi przede mną. Poszłam więc wskazaną "przyjaźniejszą" trasą, plując sobie w brodę, że wysiadłam przystanek za wcześnie. Nic bardziej mylnego :) Po przejściu jakże skomplikowanych 200 metrów znalazłam się u wylotu Doliny Będkowskiej.

Dolina Będkowska

Wejście do doliny zapowiadało przyjemny spacer asfaltową drogą, wiodącą wzdłuż potoku Będkówka, pośród ciszy niezakłócanej przejeżdżającymi samochodami (zakaz wjazdu) i wszechobecnej zieleni. Z początku miałam minąć po drodze parę zabudowań i obiektów rekreacyjnych, na czele z gospodarstwem, w którym to utworzony jest kompleks okazałych stawów rybnych. Chciałam zrobić zdjęcie miłemu dla oka zestawieniu wody ze wzniesieniem porośniętym lasem w tle, jednak od stawów, prócz krzaczorów, pokrzyw i wartkiego potoku oddzielała mnie jeszcze siatka ogrodzenia. Dałam sobie zatem spokój i minęłam stawy, przy wjeździe do gospodarstwa robiąc im jedno tylko ujęcie. W dalszej drodze mijałam jeszcze pojedyncze budynki, w tym wyjątkowo urodziwą stajnię murowaną z kamienia, wystawioną aktualnie na sprzedaż, oraz dwie kapliczki ku pamięci poległych w walce.


Idąc doliną dalej, zza drzew zaczęły wyłaniać się pojedyncze formacje skalne. Wówczas już wiedziałam, że nie będę żałowała tego spaceru.


 Po drodze pozwoliłam sobie w pewnym momencie zboczyć na szlak żółty, wiodący przez Bramę Będkowską w stronę Doliny Kobylańskiej - wylatywał może gdzieś pośrodku niej. Ja jednak z założenia chciałam przebyć zarówno całą długość jednej, jak i drugiej doliny, teraz odbiłam na prawo tylko na chwilę, wiedziona ciekawością i chęcią dotarcia na jakiś punkt widokowy. Takowego nie odnalazłam, po drodze za to nie mogłam się oprzeć pokusie, by nie wleźć w osadzone na stromym zboczu schronisko skalne ;)



 Gdy po chwili trudów udało mi się wreszcie zdobyć wnękę, udałam się w stronę domniemanego punktu widokowego. Zboczyłam ze szlaku i wyszłam na łąkę, z której co prawda nie było widać samej doliny czy skał, za to roztaczający się sielski krajobraz był lekiem na poturbowany codziennością, zmęczony umysł.


Po krótkim relaksie na łące powróciłam na żółty szlak, którym na powrót dotarłam do Doliny Będkowskiej. Szłam niespiesznie, jednak pomimo lekkiego tempa i sprzyjającego podłoża biodro w którymś momencie przypomniało mi o Pcimiu ;) Nie miało mi to jednak tego dnia stanąć na przeszkodzie ku przejściu obu dolinek. Nie skupiając się na niczym, ot tak, idąc i przyjemnie nic nie myśląc, zmierzałam powoli ku Sokolicy. Wreszcie wyrosła pośród zieleni - jest to chyba najsłynniejsza skała Dolinek, no może zaraz obok Dupy Słonia ;) Jest charakterystyczna i nie idzie jej przegapić, z daleka widać jej potężną bryłę. Początkowo wydawało mi się, że ktoś się po niej wspina, ale szybko zrozumiałam, że widziana postać to figura matki boskiej osadzona w niszy skalnej na sporej wysokości.


Nieopodal niej znajdował się ośrodek wypoczynkowy, przepełniający w tym momencie okolicę dźwiękami bawiących się, rozwrzeszczanych dzieciaczków. Śmiechy i krzyki długo mnie odprowadzały, zupełnie mi to jednak nie przeszkadzało - wszystko to potęgowało tylko atmosferę przyjemnej laby i relaksu. Ciekawa byłam ponadto widokowi największego w okolicy wodospadu Szum i myśl o nim wypełniła moją czaszkę. Niedługo potem do niego dotarłam - nazwa wodospadu jest niesamowicie trafna, już z daleka słychać szum rozbijanej o kamienie wody. Wodospadzik okazał się mniejszy, niż przypuszczałam, ale to głównie chyba przez marne opady deszczu ostatnimi czasy. W każdym razie miejsce jest całkowicie dostępne dla oczu i stóp ludzkich, doskonałe na piknik :) Ja jednak z założenia tego dnia żywiłam się wyłącznie sucharkami (no, gryzłam też jabłko zdziczałej antonówki :)), postój miałam sobie urządzić nieco dalej.


Kolejnym interesującym mnie punktem na trasie była Dupa Słonia, słynna wśród wspinaczy skałka, na której wytyczone jest wiele dróg wspinaczkowych. Nie sposób ją było pominąć, choć nie stoi bezpośrednio przy drodze - na ścieżkę i kładkę nakierowały mnie kolorowe, artystyczne, spontaniczne malowidła :)


Przemieszczając się znów szlakiem niebieskim wiodącym przez dolinę dotarłam wreszcie do źródeł Będkówki. Niewielkie rozlewisko utworzone przy głazie, spod którego biła jedna ze strużek, były doskonałym pretekstem na umoszczenie się wygodnie (obok lisiej kupy) i spożycie kilku sucharków.





W międzyczasie, przeglądając mapę, moją uwagę zwróciła Jaskinia Nad Źródłem, która miała się znajdować powyżej mnie. Strome zbocze wzniesienia nie wyglądało zbyt przyjaźnie, postanowiłam jednak wydrapać się wyżej i jaskinię odnaleźć. Okazało się wyjątkowo proste (potem zauważyłam, że wiodła do niej ścieżka, schodząca skosem łagodnie w dół), natomiast zdążyłam po drodze oberwać w tył czaszki aparatem, profilaktycznie zawieszonym na szyi w stronę pleców. Wracając jednak do jaskini - była to niewielka, czarna dziura w skale, u jej stóp zaś było przygotowane palenisko. Bardzo przyjemne miejsce, muszę się tam kiedyś wybrać z R.


Jak już dotarłam pod jaskinię to oczywistością było, że muszę do niej wleźć. Żałowałam, że nie wzięłam ze sobą latarki, jednak łażenie w pozycji kucnej po mrocznych czeluściach ma swój urok :) Idąc w po omacku w całkowitych ciemnościach (nic nie jest tak czarne, jak nieoświetlone wnętrze jaskini) tylko raz zaryłam głową o jakąś wystającą skałę, później musiałam zejść całkiem do poziomu ziemi i na czworaka pokonać odcinek kilku metrów. Wspomagałam się przy tym robionymi na bieżąco zdjęciami z lampą błyskową, na podstawie których analizowałam otoczenie i parłam przed siebie :) Czułam jednak narastający niepokój - po pierwsze, z tak wąskiej szczeliny pozostawało mi jedynie wycofywanie się tyłem. Po drugie, gdzieś sprzede mnie dochodziło moich uszu nieustanne bzyczenie, jakby chmary owadów... Czy miał być to rój, czy muchy nad padliną - tak czy inaczej wątpliwa atrakcja, zatem zlana z duchoty potem (zero ciągu, jaskinia musiała nie mieć wylotu) postanowiłam zawrócić.


Po wyjściu z jaskini obeszłam skałę i ścieżką udałam się wyżej, gdzie jednak nie zobaczyłam nic ciekawego - ot, jakieś obrzeże pola uprawnego. Wróciłam pod jaskinię, gdzie nieusatysfakcjonowana poprzednio pokonaną w niej odległością, skusiłam się na ponowne wejście :P Tym razem posunęłam się dalej - dosłownie, bo pewien odcinek pokonałam czołgając się. Wreszcie powiedziałam sobie dość i zadowolona zawróciłam, bogatsza o kolejne zdjęcia ;)


Ubabrana na rudo zawróciłam na szlak, by, już przezadowolona, powędrować dalej doliną. Jej początkowy odcinek, który miałam teraz przemierzyć, nie zapowiadał jakichś szczególnych atrakcji - tak samo z resztą, jak późniejszy początkowy odcinek Doliny Kobylańskiej, którą miałam wracać. Chciałam jednak dotrzeć do jeszcze jednej jaskini na trasie. Szłam chwilę przez las, zastanawiając się, czy wyrobię w ogóle czasowo na powrót komunikacją miejską, nie odbiłam jednak na szlak zielony, który znacznie by mi skrócił drogę do drugiej doliny. Dotarłam więc w końcu do Jaskini Łabajowej. Co prawda leżała na terenie prywatnym, jednak wstęp był dozwolony, pod nią zaś kręciło się kilka wspinaczy. Postanowiłam nie zatrzymywać się na długo, tylko do niej zajrzeć. Była w stosunku do poprzedniej spora, za wejściem przytarasowanym gigantycznym głazem znajdowała się potężna komora - ewidentnie miejsce częstych spotkań okolicznych mieszkańców, bo podłoże usiane było szkłem. Było w niej przyjemnie chłodno acz zacisznie. Najbardziej wyobraźnię o pracowaniu skał wzmagał głaz przy wejściu... Kiedyś przecież musiał się oderwać.


Jaskinia była ostatnim punktem na pierwszym etapie wędrówki. Teraz miałam przedostać się przez wieś Bębło, łąki, pola i lasy do początku Doliny Kobylańskiej. Droga okazała się dość monotonna, pogoda już chwilę wcześniej wyraźnie się pogorszyła, teraz zaś na otwartej przestrzeni czułam przenikający mnie chłodny wiatr. W lesie było zaciszniej, za to dużo ciemniej - i gdyby nie totalne zresetowanie myśli, to powiedziałabym, że aura była dość przygnębiająca... Ale nie tego dnia :) Szło mi się dobrze i jedynym moim zmartwieniem było to, bym po powrocie do domu nie dopadła od razu lodówki ;) Reszta prowiantu bezpiecznie spoczywała w plecaku, przypominając o sobie przy każdym kroku. W rytmie grzechoczących sucharków dotarłam do doliny, a później przemierzyłam jej początkowy odcinek bez większego zachwytu.


Na tym odcinku nie było jednak tak całkiem nudno - robiłam zdjęcia drzewom, grzybkom, mijałam wracających ze skałek wspinaczy... I znalazłam coś, czego bym się w tamtym momencie najmniej spodziewała, a co rozbawiło mnie niezmiernie :) Otóż na drzewie przy ścieżce zobaczyłam coś wystruganego w drewnie... Sięgnęłam i oto w dłoń uchwyciłam eleganckie rękodzieło;P


Co mogło się wydarzyć później na trasie? Absolutnie nic. Po prostu weszłam w piękną część doliny, której zbocza usiane były skałkami o fantastycznych kształtach. Widoki naprawdę zacne, szkoda tylko, że pogoda nie była bardziej sprzyjająca i słońce nie rozświetliło nieco różnorodnej roślinności, jeszcze nie jesiennej, ale już dość "nieświeżej" po lecie. Na pewno na spacer w Dolinki Krakowskie znajdą się lepsze pory roku jak obecnie panująca... Ale nic, i tak nasyciłam się już tego dnia i nabrałam ponownie jakiejś tam mocy do życia :)


Pozostaje mi częściej odwiedzać takie miejsca, jak te - tym bardziej, że są na wyciągnięcie ręki... Może dzięki takim krótkim wypadom przetrwam jakoś ten niekorzystny okres :)


8 komentarzy:

  1. Ile fajnych zdjęć, ciekawe miejsce, sam też lubię powędrować aparatem i lornetką :)

    Pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja nie bardzo mam szansę dostrzec jakiegoś ciekawego zwierzaczka na trasie, bo idę dość głośno - te sucharki w plecaku zawsze strasznie mi się tłuką :P Ale na ostatnim spacerze (jeszcze nie ma sprawozdania;)) miałam przyjemność przez chwilę obserwować wiewiórkę z orzechem w pyszczku.

      Również pozdrawiam :)

      Usuń
  2. Fajne okolice, szkoda że tak daleko...
    I to tajemnicze znalezisko ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mi za to w moich okolicach brakuje takiego normalnego lasu :) Wszystkie najbliższe są przeładowane spacerowiczami uciekającymi z miasta na łono natury.

      Usuń
  3. Wypad bardzo ciekawy. Niektóre miejsca, że aż żal odchodzić. :)
    A te rękodzieło... nie wierzę :D - jednak Kazik prawdę śpiewał: "wszyscy artyści to prostytutki"... ;)
    Dobrze, że byłaś bez psiaka... jeszcze by mu się na aportowanie zebrało. :)

    Pzdr
    Adrian i K-lif

    OdpowiedzUsuń
  4. Zdaje się, że zdjęcia poumierały.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Coś mi się pozmieniało w ustawieniach, ale już są. Dzięki za zwrócenie uwagi :)

      Usuń
    2. Nie wiem czy wiedziałaś o tym:

      http://www.national-geographic.pl/aktualnosci/pokaz/plebiscyt-7-nowych-cudow-polski-rozstrzygniety-1/

      "Trzecia edycja plebiscytu „7 nowych cudów Polski” organizowanego przez miesięcznik „National Geographic Traveler” zakończona. Bezapelacyjnym zwycięzcą okazał się Park Krajobrazowy - Dolinki Krakowskie...."

      Mieszkasz w cudownym miejscu :D

      Usuń