...Chyba wreszcie skutecznie uwidziała mi się kolejna samotna wyprawa :) Od dłuższego czasu mam ssanie na samotne wyjście w teren, wczasy na północy Polski nie zaspokoiły mojej potrzeby prawdziwego obcowania z przyrodą... I pomęczenia się trochę ;) Miałam jechać zaraz w pierwszy weekend po nich, ale ostatecznie wybrałam się z chłopakiem do Sułoszowy - czyli tam, gdzie zawsze, przy czym nie wybraliśmy się na żaden spacer po okolicy, nie mówiąc już o odwiedzeniu Ojcowskiego Parku Narodowego. Ot, przesiedziałam dwa dni w domu, w najlepszym wypadku wychodząc do sklepu. Nie powiem, takie błogie lenistwo jest bardzo miłe, ale mnie już za bardzo dusi wisielcza pętla codzienności i woła zew natury... Mam zatem ogromną nadzieję, że to, co mi się od dłuższego czasu niezdefiniowane tłukło we łbie, a co dziś postanowiłam dookreślić i skonkretyzować, wypali - i póki noce nie są na minusie, uda mi się skorzystać z jakiegoś lasu użyczającego mi miejsca noclegowego ;)
Inna sprawa, że na swoim koncie mam dopiero dwa wyjścia z nocowaniem na dziko, i, choć nie były to komfortowe warunki (raz wilgoć, raz komary), to temperatury nocą chyba panowały wyższe (nie mam porównania z pierwszym razem, dlatego "chyba"). W teorii niby wiem, czego się spodziewać, w praktyce jednak czuję lekki niepokój/podniecenie. Tak czy inaczej chcę wykorzystać te ostatnie dni lata, póki na głowę nie zwaliły mi się jeszcze przygotowania do egzaminu dyplomowego... Z resztą, całą zimę zapewne przesiedzę w domu, to co - mam czekać do wiosny?...
Potrzebuję tego wyjścia. Potrzebuję oddechu i dystansu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz