sobota, 6 kwietnia 2013

Na tropie

Byłam dziś w lesie. Pogoda nie na takie wyjścia, ale się uparłam. No i mam. Relację (notowałam na bieżąco swoje obserwacje i uwagi), zdjęć kilka i przemoczone dwie pary butów. I ogromne samozadowolenie, które niestety powoli ustępuje irytacji z powodu głupich pytań i uwag ze strony rodziny :/

7:30 Wyjście z domu. Po drodze zahaczam o sklepik osiedlowy, kupuję dwie 0,5l butelki mineralki. Krótko rozmawiam z ekspedientką (mój wygląd w kurtce wojskowej rodzi pewne pytania).

7:46 Wracam do domu po komórkę. Nie schodzę już na dolny przystanek, czekam na "nasz" autobus. Za ciepła ta kurtka.

9:00 Dobiega mnie znajome szczekanie psów. Nieplanowanie pokonuję pieszo zasadniczą część trasy do lasu. Jestem gdzieś na wysokości schroniska. Myślałam, że pod las podjadę autobusem, ale akurat nie wstrzeliłam się w odpowiednią porę - a w soboty rzadko jeżdżą. Idę wzdłuż dość ruchliwej i prostej jezdni, ale głowę mam pełną rozmaitych przemyśleń, więc mi to nie przeszkadza. Tak naprawdę to nie wiem, kiedy mam do tego lasu wejść. Mam zdjęcie mapki lasu, ale nie uwzględniono na niej nazw ulic... Idę ustalając swoją lokalizację na podstawie nazw przystanków. Wiem, że mam wejść w las pomiędzy Przegorzałami a Bielanami -ha!-a takie nazwy przystanków istnieją na rozkładach, tylko że jeden jest szmat drogi od drugiego. Mam chyba na sobie o jeden podkoszulek za dużo.

Fantastyczny patent na podglądanie przechodniów bez wychylania głowy :)


A, zapomniałabym. Rafek do mnie dzwonił. Mam uważać na dziki i bizony ;)

9:09 Brakuje mi siatki. Może się przydać na buty, jakbym potrzebowała przebrać...



9:50 Jestem w lesie. Długo zastanawiałam się, którędy wejść, bo napotykałam ludzi (a to rezerwat, poza wyznaczonymi szlakami chodzić nie wolno), budynki lub ogrodzenia. Mokry, ciężki śnieg pełen jest tropów dzików, saren, psów, kotowatych. Widziałam też tropy czegoś w stylu łasicy i wiewiórki. Dzięcioł po chwili przerwy znów się odzywa. I drugi. Fantastycznie uzupełnia je ptasi świergot. Nie rozpoznaję ptaków po głosie, żałuję... Widziałam sójkę i szpaka.







Płoszę zwierzęta. Nie mam szans poruszać się bezgłośnie, śnieg okropnie skrzypi pod butami. Mojego dzięcioła mam teraz gdzieś nad głową, ale drzewa są wysokie i nie mogę go namierzyć. Pozostałe cztery odważniej stukają, mój musi mnie widzieć, bo umilkł, choć się nie ruszam.


10:20 Zeszłam ze szlaku. Zaliczyłam zjazd podparty tyłem. Pora założyć rękawiczki.


10:26 Stoję przed wąwozem. Przede mną, na wzgórzu po drugiej stronie dołu płoszą się dwie sarny. Przystają nieco dalej, mogąc mnie obserwować z bezpiecznej odległości.



















Brnę w śniegu nienaruszonym przez żadną ludzką stopę przede mną. Buty ślizgają mi się na wszystkie strony -pod zbitą, wodnistą, przymarzniętą białą papą znajduje się warstwa rozmokłych, przegniłych liści. Idzie się trudno, trzeba uważać na przysypane śniegiem powalone pniaki i połamane gałęzie. Postanowiłam wcześniej iść na przełaj przez wąwóz, docierając do kolejnego prostopadłego do mojej trasy szlaku. Teraz wiem, że nie najlepsza na to pora roku... Buty będę musiała zmienić. Woda przelewa mi się między palcami. Dobrze, że póki jestem w ruchu to jest ogrzana i nie czuję zimna.

11:05 Dotarłam do polany z tyłu ZOO. Zrezygnowałam z kolejnego skracania (czy raczej utrudniania) sobie drogi i "iścia" na przełaj przez Poniedziałkowy Dół. Szkoda, że niemal równolegle dotarła w to miejsce grupa turystów. Banda dziadków wydziera się jak rozwydrzone małolaty, już z daleka ich słyszałam. Nie wiedzą, że są w lesie? Nic dziwnego, że zwierzęta są płochliwe.

Co za bydło.

Buty przemoczone, doły nogawek też. Potrudzi się człowiek to i od razu się cieplej robi :) Teren jest bardzo zróżnicowany wysokościowo. Właściwie pagórek - wąwóz- górka - jar, i tak dalej. Niedługo jedzonko - sucharki i woda :)

Szlak prowadzący przez Panieńskie Skały nie należy do łatwych. Sporo wspinania i wąskich przejść - choć na pewno byłoby łatwiej, gdyby nie zalegający na śliskich drewnianych stopniach czy kamieniach śnieg. W lecie musi być tu pięknie, tego typu skałki aż się proszą o soczyście zieloną oprawę. Tam na dole pewnie podczas wiosennych roztopów pojawia się strumień.











Więcej nie notowałam ze względu na chwilową dezorientację w terenie (zbyt dużo zbiegających się szlaków, a jakoś ich układ nie chciał przypominać tego, co miałam na mapie. Trochę szlaków "napoczęłam" i zawróciłam, trochę zdublowałam. Generalnie w okolicach ZOO utworzone jest mnóstwo większych i mniejszych alejek, pojawiło się też więcej spacerowiczów. Niektórzy mnie denerwowali. Jacyś kijkowcy szli rozmawiając głośno (wypłoszyli mi tym dwie sarny, które dłuższą chwilę obserwowałam), inną kobietę mijałam parę razy i za każdym razem przy mnie postanawiała zmieniać kurs lub mnie "przeczekać". Jedna z pań powiedziała mi zwyczajem górskim "dzień dobry".

Gdy obrałam wreszcie konkretny szlak (wcale nie krótki), szłam naprzód z mocnym postanowieniem: jem. Wreszcie koło godziny 12, przy jakiejś małej krzyżówce szlaków napotkałam ławeczkę, gdzie się rozłożyłam ze swoimi sucharkami i wodą. Jaki to był błąd, przekonałam się już chwilę później. Nogi pozostając w bezruchu w przemoczonych butach zmarzły mi okrutnie, palce zesztywniały. Zrobiło mi się jakby zimniej. Poobserwowałam chwilę wiewiórkę i poszłam przed siebie, w duchu wyczekując polany z budą, gdzie będę mogła przebrać buty i skarpetki. Dotarłam po jakimś czasie do takowej. A tam... Zatrzęsienie ludzi. Głupio mi było rozbierać się tak przy nich, od razu by sobie o mnie źle pomyśleli. A musiałam ściągnąć buty ciężkie od wody, mokre skarpetki... I jeden z podkoszulków z siebie, no więc i kurtkę siłą rzeczy. Jak już co bardziej ciekawscy obserwatorzy się zmyli, sprawnie przeprowadziłam akcję. Przemoczone zimówki z braku siatki owinęłam w kurtkę przeciwdeszczową, a następnie w podkoszulek, który wcześniej posłużył mi jako ręcznik.

Moje treningowe Reebooki mają to do siebie, że są leciutkie. Nie bez powodu, służą raczej do biegania po bieżni, z przodu mają tylko taką siateczkę... No nie ważne. Do warunków zimowo-roztopowych to się nie nadają. Z początku szłam ostrożnie, by ich nie zmoczyć, szybko się jednak przekonałam że na kolejnym wybranym przeze mnie szlaku się nie da. Był najbardziej stromy i najbardziej śliski. Parę razy pojechałabym w dół, szłam więc niemal na kucka, by obniżyć swój środek ciężkości. Buty przemokły doszczętnie, ale tak jak w przypadku poprzedników, póki szłam było mi ciepło. Adidasy są luźne, cała stopa mogła mi mocno pracować.


Poszłam trochę dłuższym szlakiem niż miałam w planach, bo wydał mi się bardziej "wydeptany". Okazało się, że tylko na pierwszych 100 metrach, ale nie zawróciłam. Po drodze widziałam dzięcioła i jakiegoś mocno nakrapianego ptaszka. Uszczuplony zapas sucharków grzechotał głośno w plecaku, wszystko co żyje siłą rzeczy musiało wiedzieć z daleka, że nadciągam. Zebrałam trochę kory z brzozy, żeby w domu sprawdzić, czy faktycznie tak dobrze się pali, jak mówią. Szłam dość żwawo, trochę ze względu na mimowolną chęć zakończenia wędrówki, trochę z musu - w takich butach i po takiej nawierzchni dało się tylko energicznie zbiegać, żeby nie zjechać. Dotarłam do końcówki szlaku. Przypomniałam sobie, że to tędy w zeszłym roku wracaliśmy z Rafałem i jego kolegą, Rafałem (:)) rowerami. Czyli jeździłam po fragmencie tych szlaków, którymi teraz się przedzierałam... Jakież to jednak kompletnie inne warunki! Przecież bym tej okolicy normalnie nie poznała, gdyby nie charakterystyczne 50 metrów do mety w błotnistym żlebie tuż przy ogrodzeniu.

Wyszłam z lasu. Dotarłszy do jezdni zarejestrowałam wzrokiem przystanek - i autobus, który go właśnie mija. Spóźniłam się minutę. Następny miał być za godzinę. No to co, na piechotkę... Przeszłam spory kawałek, wreszcie siadłam na którymś z kolei przystanku i doczekałam innego autobusu. Rozsiadłam się... I tak oto powróciłam do cywilizacji :)



Podsumowanie spaceru:

przebyta trasa -20 km
czas - 6 godzin
średnie tempo - 3,3km/h
zróżnicowanie wysokości terenu -średnie
warunki pogodowe - "takie se" (zimno ale powyżej zera, duża wilgotność, wiatr słaby, opadów brak)
warunki na trasie - średnie (mokry, ciężki śnieg, śliskie podłoże, niewidoczne przeszkody)

Widziane zwierzaki: sarny, dzięcioł trójpalczasty, sójka, wiewiórka, sikorki bogatki, szpaki; widziany przeze mnie nakrapiany ptaszek mógł być samczykiem trznadla w zimowym upierzeniu, lub jego samiczką. wyglądał mniej więcej tak:




Rozpoznaje się go po cynamonowym kuperku, ja jednak widziałam go bardziej od tyłu, i kuperek skutecznie przysłonięty był przez ogonek. Zresztą - gdzie ja bym się tam mu patrzyła? :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz