wtorek, 9 kwietnia 2013

Szepczące skały

Całkiem przypadkiem zawędrowałam dziś po zajęciach (na które nota bene się spóźniłam, i z których wyszłam przed czasem) w niezwykłe miejsce. To moje kolejne odkrycie fantastycznie zachowanej natury w środku miasta... Trudno mi opisać moje wrażenia z wędrówki po nieczynnym kamieniołomie, zarośniętym przez olsy i wierzby, zalanym przez topniejący śnieg. Przedzierałam się między dzikimi zaroślami, ostrożnie badałam stopą, jak duży nacisk wytrzyma podłoże bez zapadnięcia się w mokradło... Spod nóg wyfrunęła mi z krzykiem samiczka bażanta. Gdzieś z jeziorka, pomiędzy zeschniętym sitowiem, w powietrze wzbiły się dzikie kaczki. Pozorna cisza gwarantowana przez otoczenie zewsząd litych ścian skalnych zmieniała się po chwili słuchania w cudowną muzykę. Trele i śpiewy ptaków, trzeszczenie resztek śniegu pod butami, trzaski łamanych patyków, szelest trącanego sitowia. Chlupot butów odklejanych od nasiąkniętych wodą poduch mchu, plusk spokojnego dotąd lustra wody, zaburzonego przez nieostrożnie postawioną stopę. I szepty skał.





Nie wiedziałam, co to za odgłosy. Były bardzo intrygujące, wydawały się tak blisko, ale gdy szłam w ich kierunku, wcale się nie nasilały tak szybko, jak bym się tego spodziewała. Ptaszki w zaroślach? Kaczki na jednym z utworzonych jeziorek? ...Wodospad?? Im bliżej się ich znajdowałam, tym były bogatsze o kolejne tony. Popatrzyłam z niedowierzaniem przed siebie, gdy już całkowicie przemaczając buty na kolejnym pokonywanym podmokłym odcinku doszłam do sporych prześwitów. Między wierzbami i trzcinami widniała przede mną ściana skalna. Rozbieganym, gorączkowym wzrokiem, z otwartymi z zachwytu ustami szukałam źródła dobiegającego mnie śpiewnego szeptu. Już rozpoznałam, to ściekająca woda, jakby wodospad właśnie... Nigdzie po ścianie nic jednak nie płynęło. Dotarło do mnie. To szeptały skały... Odgłos wydobywał się z ich wnętrza, przeciskał między pokaźnymi szczelinami i pęknięciami. Słyszałam niewidoczne dla moich oczu strumyczki obmywające skałę. Słychać było również głuche trzaski, jakby martwa ściana budziła się do życia. Roztopy, pomyślałam, mróz rozsadzał skałę od środka, ale póki było zimno, trzymała się skostniała. Teraz pieszczące ją delikatnie płynące witki obluzowują nowo powstałe odłamy, poruszają skałę. Co jakiś czas udawało im się to na tyle skutecznie, że słychać było rumor osypujących się głazów. Coś niesamowitego. To ja, ja tam stałam i słuchałam, jak ziemia żyje własnym rytmem, czułam swoiste katharsis. Nie przypominam sobie podobnego stanu ducha; byłam oczarowana, poruszona, zadziwiona i zachwycona. Czułam, że nic nie znaczę wobec całej tej natury, ale czułam tez, że to nieważne. Byłam przepełniona szczęściem, że to mi dane było usłyszeć i zobaczyć szepczące skały.






Podsumowanie spaceru:

przebyta trasa - 4,3km

warunki pogodowe -  (zimno, ale chyba powyżej zera; wiatr b.słaby)
warunki na trasie - średnie (teren podmokły, mocno zarośnięty; fragmentami prześwity, grunt twardy; fragmenty trasy typowo skalne)

Widziane zwierzaki: bażant, kaczki krzyżówki, wiewiórka, szpaki, sikorki bogatki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz