niedziela, 14 kwietnia 2013

Poznane "nieznane"



Trochę przewrotnie rozplanowałam swój dzisiejszy dzień. Nie wszystko zresztą wyszło tak, jak chciałam, z czego bardzo się cieszę;) Umówiłam się bowiem na dziś z chłopakiem na jakąś wycieczkę. Pod uwagę brana była kopalnia soli lub szwendanie się po chaszczach i laskach nieopodal jego miejsca zamieszkania. Co do tej drugiej opcji, to wiedziałam, że skończyłoby się na półgodzinnym spacerze - resztę czasu przesiedzielibyśmy w domu. A ja dziś bardzo potrzebowałam ruchu. Z drugiej strony kopalnia mi o tyle nie pasowała, że mieliśmy dziś pierwszy od dawna, naprawdę miły, wiosenny dzień, i szkoda mi było spędzać go pod ziemią. Zresztą byłam już kilkukrotnie w kopalni soli  i nie było to dla mnie takie kuszące nieznane, proszące się o odkrycie, jak dla chłopaka. Oczywiście, jest tam fantastycznie i zawsze chętnie się tam wybiorę jeszcze raz, ale tak sobie pomyślałam, że to wycieczka jak znalazł na jakiś upalny letni dzień, kiedy człowiek marzy o chłodzie podziemi.

W planach miałam jeszcze pójście nad dość popularny zalew, nad którym nigdy nie byłam. Chłopakowi dla odmiany nie bardzo się chciało tam iść. Ostatecznie stanęło na tym, że nad zalew pójdę sama, pospaceruję, a potem się spotkamy i zobaczymy co dalej. No, postanowione, poszłam. Wrażenia pozytywne, piękne widoki, cudowna paleta barw (mimo że wiosna jeszcze szara, ani kapki zieleni na drzewach nie ma). Trochę w odbiorze przeszkadzali mi spacerowicze - ja do delektowania się takimi wspaniałościami potrzebuję samotności - ale nie było tłumów, trochę postraszył ich deszcz i mogłam w spokoju połazić nad przepaścią.







Napatrzyłam się do woli, obchodząc zalew do połowy, napstrykałam zdjęć, po drodze chowając się co jakiś czas pod żółtą, nieprzemakalną, nadmorską "przeciwdeszczówką". Zakończyłam spacerowanie przed czasem (miałam w planach okrążenie całego zalewu), bo w międzyczasie zadzwonił chłopak, że już jedzie i żebym zmierzała ku niemu. Tym samym ugruntowała się koncepcja kopalni soli. I naprawdę, nie żałuję :) Spędziłam cudowny dzień z wybrankiem serca, nie żałując czasu i kasy... Zwiedziliśmy kopalnię, pooddychaliśmy powietrzem o leczniczych właściwościach (mój wiecznie zakatarzony astmatyk nagle ozdrowiał :)), naoglądaliśmy genialnych widoków (mocno konkurencyjnych w stosunku do tych moich wcześniejszych, znad powierzchni ziemi), posłuchaliśmy sentymentalnej historii przewodnika z jego lat młodości o kopalnianym koniu Smoku, odpoczęliśmy po podziemnym zwiedzaniu w zielonym (naprawdę!) parku w promieniach powoli zachodzącego słońca, zjedliśmy fantastyczne naleśniki w bardzo przyjemnej naleśnikarni. Przede wszystkim zaś spędziliśmy czas naprawdę razem. I to w tym dniu było najlepsze :)

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz